USA znalazły sposób na globalne ocieplenie. Zabytkowy bombowiec zbada stratosferę w jednym celu

Walka ze zmianami klimatu jest również tematem dyskusji w Stanach Zjednoczonych. Nie tylko u zwykłych obywateli, ale także u przedstawicieli państwowych agencji. W ostatnim czasie USA wysłały swój zabytkowy bombowiec z czasów wojny w Korei, aby zbadał stratosferę. W jakim konkretnie celu?
Zdjęcie poglądowe

Zdjęcie poglądowe

Poza redukcją emisji gazów cieplarnianych może być jeszcze jeden sposób na walkę ze zmianami klimatu. Jest on o wiele bardziej kontrowersyjny. Polega na wystrzeliwaniu do stratosfery cząstek, które będą zdolne odbijać światło słoneczne, a w rezultacie spowalniać ogrzewanie się powierzchni Ziemi. Nie wiemy, czy ta metoda będzie w ogóle działać, ale USA już podjęły działania, aby to sprawdzić.

Czytaj też: Globalne ocieplenie faktycznie globalne? Ostatnie 12 000 lat przynosi zaskakującą odpowiedź na to pytanie

Bombowiec Martin B-57 Canberra został wysłany z badawczą misją, aby zmierzyć stężenie śladowych aerozoli w stratosferze i ich potencjał do odbijania światła słonecznego – informuje Yale Environment. Wszystko odbywa się w ramach dużego projektu SABRE, którym zarządza Narodowa Administracja Oceanów i Atmosfery (NOAA).

Samolot, który został wysłany już w marcu do badań, jest wyremontowaną wersją maszyny, która pamięta lata 50. XX wieku i wojnę w Korei. Bombowiec mimo to nadaje się do misji doskonale, ponieważ potrafi latać na wysokościach o wiele wyższych niż przeciętne samoloty pasażerskie. W czasach „zimnej wojny” wykorzystywany był do zwiadów Amerykanów na terenie ZSRR.

B-57 Canberra póki co zbadał obszar stratosfery nad Arktyką i jest przygotowywany do kolejnych lotów nad równikiem w 2024 roku i na półkuli południowej w 2025 roku.

B-57B w 1957 roku / źródło: Wikimedia Commons, domena publiczna

Bombowiec latał w stratosferze, aby zbadać, jak odbija ona światło słoneczne

Sam pomysł wystrzeliwania do stratosfery konkretnych aerozoli jest mocno kontrowersyjny. Nie mamy ani silnych dowodów, że taka praktyka doprowadzi do niepożądanych skutków ubocznych lub nieodwracalnych zmian w składzie powietrza, ani przesłanek, że dodatkowe cząstki w stratosferze faktycznie będą odbijać więcej światła słonecznego.

Jedyną luźną sugestią, że ów pomysł nie jest taki bezzasadny, jest to, że wielkie wybuchy wulkanów w przeszłości wystrzeliwały tyle pyłów do atmosfery, że niekiedy przesłaniały one słońce i ochładzały klimat. Niemniej miało to efekt tylko tymczasowy. W przypadku badanym przez NOAA może być podobnie.

Czytaj też: Obecne globalne ocieplenie to pestka. To zdarzenie było znacznie bardziej dramatyczne

Wiele naukowców na całym świecie protestuje przeciwko tzw. geoinżynierii słonecznej, czyli jakimkolwiek modyfikacjom związanym z padaniem światła słonecznego na Ziemię. Nie wiadomo, czy mają rację. Ta tematyka ciągle jest bardziej niszowa, niż nam się wydaje. Być może lepiej byłoby skupić się na realnych działaniach, które mogłyby szybciej przyjść planecie z pomocą w walce z globalnym ociepleniem, niż zaczynać eksperymenty, których skutki trudno będzie ocenić.