Magia przeciw karabinom. O chińskim konflikcie pisał nawet Wyspiański

Każdy absolwent polskiego liceum zna doskonale pytanie, które w Weselu Stanisława Wyspiańskiego gospodarz Czepiec zadaje Dziennikarzowi: Co tam panie w polityce? Chińczyki trzymają się mocno? Jednak z powodu niedostatków programu edukacji uczniowie nie dowiadują się już w trakcie lekcji polskiego, że słowa te są nawiązaniem do krwawego powstania bokserów, które trwało w Chinach, w chwili gdy krakowski autor pisał swój dramat. Co więcej, pojęcia o tym nie ma nawet większość nauczycieli!
Magia przeciw karabinom. O chińskim konflikcie pisał nawet Wyspiański

Lata 90. XIX wieku nie były dobrym czasem dla Chin. Po upokarzającej klęsce poniesionej przez Państwo Środka w wojnie z Japonią w roku 1895 cesarstwo straciło nie tylko Tajwan, ale także i twarz. Europejskie mocarstwa, wietrząc jego słabość, rzuciły się na ojczyznę Konfucjusza niczym sfora psów na powalonego smoka. Już wcześniej Wielka Brytania i inne potęgi kolonialne wykrajały sobie w Chinach swoje strefy wpływów, doprowadzając do powstania tzw. portów traktatowych, w których cudzoziemcy cieszyli się szczególnymi przywilejami, teraz zaczął się jednak szaleńczy wyścig o koncesje, który ówcześni satyrycy określali mianem krojenie chińskiego melona. Nawet Włochy zgłosiły się do Pekinu z żądaniem cesji terytorialnej. W tym przypadku jednak trafiła kosa na kamień i cesarzowa wdowa Cixi, sprawująca rządy w imieniu ubezwłasnowolnionego przez nią w roku 1898 siostrzeńca cesarza Guangxu, odrzuciła ultimatum włoskiego posła. Prawdopodobnie regentkę ośmieliła świadomość ubóstwa i słabości militarnej Włochów, które nie pozwalały im na spełnienie gróźb inwazji, którą próbowali straszyć pekiński reżym.

Przełom XIX i XX wieku to czas wyścigu o koncesje, gdy zachodnie mocarstwa i Japonia wykrajały sobie dominia na terytorium Chin co symbolicznie ukazuje powyższa karykatura/Źródło: Wikimedia Commons, domena publiczna

O wiele sprawniej niż rodacy Maro Polo poczynali sobie na Dalekim Wschodnie Niemcy. Wykorzystując jako pretekst zamordowanie dwóch niemieckich misjonarzy działających w prowincji Szantung, Berlinowi udało się nie tylko uzyskać od strony chińskiej pieniężne odszkodowanie, lecz także przekazanie Cesarstwu Niemieckiemu dzierżawy na rzeczonym półwyspie. Wkrótce zaroiło się tam od żołnierzy kajzera, którzy terroryzowali miejscową ludność, paląc wioski i wypędzając ich mieszkańców.

Zamorskie diabły i inni włochacze

Wydarzenia w Szantungu były skrajnym przykładem problemów, z jakimi coraz częściej musieli się mierzyć zwykli Chińczycy – obcokrajowcy nie trzymali się już bowiem tylko i wyłącznie swoich enklaw w portach traktatowych i coraz śmielej zapuszczali się w głąb interioru. Przeważającą część z owych odważnych eksploratorów stanowili misjonarze zarówno katolicy jak i protestanci. Szacuje się, że u schyłku XIX stulecia w Państwie Środka działało już 3 000 głosicieli Słowa Bożego, którzy często osiedlali się na prowincji razem ze swymi rodzinami, by żyjąc wśród Chińczyków, zdobywać nowych wyznawców dla swojej wiary. Choć misjonarze byli przepełnieni dobrymi chęciami i często robili wiele, by polepszyć byt swych chińskich sąsiadów, to kontakty między przybyszami z Zachodu a autochtonami nieodmiennie prowadziły do napięć. Chrześcijaństwo było obce chińskiej umysłowości, a rodakom Konfucjusza w głowach się nie mieściło, że ktoś mógłby przyjechać do nich z drugiego końca świata, by opowiadać im o tym, że trzeba miłować bliźniego. W misjonarskiej działalności chętnie dopatrywano się więc drugiego dna, tworząc na jej temat zatrważające legendy. Ludzie szeptali m.in., że zachodni kapłani są potężnymi czarnoksiężnikami, którzy zabierają nawróconym Chińczykom dzieci, by z ich organów warzyć magiczne mikstury, a z oczu robić soczewki do aparatów. Głoszące Ewangelie przy śpiewie i dźwiękach gitary szwedzkie protestantki pewnego razu oskarżono o bycie przebranymi mężczyznami dybiącymi na cnotę chińskich dziewcząt. Mówiono też, że misjonarze swoimi wzrokiem przeszywają ziemię i wynajdują ukryte w niej skarby, po czym wykradają je Chinom, powodując ich ubóstwo.

Wśród chińskich wieśniaków zgrozę budziło to, iż chrześcijańscy konwertyci odmawiali oddawania czci duchom przodków oraz udziału w wiejskich uroczystościach ku czci boga deszczu i innych lokalnych bóstw. W takich przypadkach lękano się, iż nawróceni na obcą wiarę sąsiedzi wywołają gniew bogów skutkujący suszami i innymi katastrofami naturalnymi. Do prawdziwego szału przeciętnego Chińczyka doprowadzało zaś nieustanne mieszanie się misjonarzy w miejscowe spory. Jeśli tylko dochodziło do konfliktu pomiędzy dwoma cesarskimi poddanymi, z których jeden był chrześcijaninem, to prawie zawsze konwertyta wzywał na pomoc zagranicznego duchownego, który nader chętnie, podpierając się potęgą militarną i polityczną kraju, z którego pochodził, wymuszał na prowadzących sprawę urzędnikach wydanie wyroku na korzyść swojego parafianina. W efekcie konwertyci cieszyli się nietykalnością i korzystali z niej w sposób bynajmniej nie chrześcijański – czując za plecami wsparcie obcych mocarstw, lekceważyli sobie chińskie prawa i uciskali sąsiadów. Zdarzały się sytuacje, w których chęć przyjęcia chrztu zgłaszali liczący na bezkarność zwykli bandyci lub ludzie chcący uniknąć konieczności spłacania długów! Jako że niektóre z kościołów prowadzących działalność charytatywną w Chinach ograniczały ją wyłącznie do współwyznawców, wkrótce na sile zaczęło przybierać zjawisko tzw. ryżowych chrześcijan. W Szantungu członkowie pewnej taoistycznej sekty dokonali masowego nawrócenia tylko po to, by korzystać z subsydiów kościoła katolickiego.

Wielu pracujących w Chinach europejskich i amerykańskich misjonarzy bez oporów powoływało się na stojąca za nimi siłę kanonierek ich ojczyzn. W połączeniu z niezrozumiałymi dla Chińczyków obyczajami przybyszów budziło to niechęć i nieufność chińskich wieśniaków względem głosicieli Ewangelii/ Źródło: Wikimedia Commons, domena publiczna

Wszystko to razem wzięte budziło coraz większą frustrację. W końcu właśnie na półwyspie Szantung znalazła ona ujście w działalności zrodzonego na tutejszych terenach stowarzyszenia Pięści w Imię Sprawiedliwości i Pokoju. Członkowie tego quasi-religijnego ugrupowania głosili, że za sprawą intensywnego trenowania tradycyjnych sztuk walki i odprawiania czarodziejskich rytuałów osiągnęli nadprzyrodzone moce. Bojownicy, których z czasem zachodnie media ochrzciły kpiącym mianem bokserów, twierdzili, że osiągnęli praktycznie nieśmiertelność – o ile trzymali się restrykcyjnego kodeksu etycznego i recytowali odpowiednie zaklęcia, ich skóra miała być twardsza od żelaza i niewrażliwa zarówno na ciosy bronią białą jak i karabinowe kule. Bokserzy chętnie prezentowali przed zadziwionymi tłumami swoje treningi i tańce, w trakcie których ich przywódców rzekomo nawiedzały bóstwa. Co najważniejsze jednak, liderzy stowarzyszenia mieli prostą odpowiedź na wszystkie problemy trapiące mieszkańców Szantungu, na czele z katastrofami naturalnymi – odpowiedzialnymi za wszelkie zło byli cudzoziemcy! To budowane przez nich kościoły, linie kolejowe i telegraficzne zakłócały naturalne żyły energetyczne chińskiej ziemi, wzbudzając gniew bóstw i powodując susze oraz powodzie. Nikt inny tylko obcokrajowcy do spółki z ochrzczonymi chińskimi kolaborantami uciskali uczciwych Chińczyków! Nadszedł jednak czas zemsty i teraz właśnie bokserom przypadło szczytne zadanie wytępienia wszystkich gnębiących Chiny przybyszów z Zachodu. Furia organizacji kierowała się zresztą nie tylko przeciw włochaczom pierwszej kategorii, jak nazwano Europejczyków, ale także włochaczom kategorii drugiej i trzeciej czyli chińskim chrześcijanom i Chińczykom korzystającym z zachodnich wynalazków.

O przywódcach ruchu opowiadano sobie najdziwniejsze historie. Jeden z nich – Grubas Li miał rzekomo posiadać w pępku swego ogromnego brzuszyska, któremu zawdzięczał przydomek, świadczące o osiągnięciu buddyjskiego oświecenia trzecie oko! Co więcej, bokserzy przyjmowali w swe szeregi kobiety pod warunkiem, że były niezamężne. Zwano je Nosicielkami Czerwonych Latarni i im również przypisywano nadludzkie moce w tym umiejętność lewitacji i pirokinezy, dzięki którym machając chustkami, miały podpalać kościoły i zatapiać cudzoziemskie okręty

Hasła głoszone przez bokserów i otaczającą ich aura niesamowitości sprawiły, że pod sztandary rebelii, jaka wybuchła w Szantungu, ciągnęły tłumy ochotników. Osobliwy to zresztą był bunt, bo jego uczestnicy nie dążyli bynajmniej do obalenia rodu panującego. Wręcz przeciwnie – hasło, które wznosili idący do boju powstańcy, brzmiało: Wspieraj dynastię Qing, zabijaj cudzoziemców! Wkrótce w całej prowincji zaczęło się palenie kościołów i mordowanie chrześcijan. Cesarzowa wdowa Cixi początkowo nie zwracała uwagi na te zamieszki, zainteresowała się nimi dopiero wtedy, gdy obecni w Pekinie przedstawiciele mocarstw kolonialnych zażądali od niej interwencji. Ta przyszła w postaci przeniesienia dotychczasowego gubernatora Szantungu Yuxiana, który wspierał bokserów w organizowaniu pogromów, do Shanxi i osadzeniu na jego miejscu generała Yuana Shikaia. Nowy namiestnik cesarski rozkazał wojsku roztoczyć opiekę nad budynkami misji, jednak nie był w stanie opanować rzezi przetaczających się przez interior prowincji,

Gorące lato w Pekinie

Późną wiosną 1900 roku hordy powstańców ruszyły ku stolicy cesarstwa. Początkowo przebywający w mieście cudzoziemcy nie brali na poważnie zagrożenia ze strony bokserów, lecz z każdym mijającym dniem nadchodziły do Pekinu nowe wiadomości coraz bardziej naruszające dobrostan miejscowej społeczności międzynarodowej. Żądni krwi chłopi parli przed siebie jak burza, a pod koniec pierwszego tygodnia czerwca rozłożyli się obozem pod murami miejskimi.

Cesarzowa wdowa Cixi sprawowała regencję od czasów II wojny opiumowej i utrzymała się u władzy przez prawie pół wieku. Była sprytną i bezlitosną intrygantką, gotową popełnić każdą zbrodnię- oskarżano ją o zamordowanie własnego syna cesarza Tonghzi/ Źródło: Wikimedia Commons, domena publiczna

Tymczasem Cesarzowa Wdowa rozważała, jak powinna ustosunkować się do obecnej sytuacji. Wbrew naciskom mocarstw nie zamierzała wyjmować bokserów spod prawa. Choć w rządowym biuletynie wydrukowano edykty potępiające przemoc wobec chrześcijan i cudzoziemców, były one sformułowane na tyle niejasnym językiem, że trudno było z nich wywnioskować, kogo właściwie obarczają winą za przetaczające się przez północne Chiny ekscesy.

Poseł Wielkiej Brytanii – sir Claude MacDonald jako jeden z pierwszych zorientował się, że lada moment nad głowami obcokrajowców przebywających w Pekinie zawiśnie śmiertelne niebezpieczeństwo. Udało mu się wynegocjować z chińskim rządem zgodę na ściągnięcie z Tianjinu czterystuosobowego oddziału złożonego z żołnierzy różnych narodowości, który miał zapewnić ochronę pekińskiej dzielnicy poselstw. Siły te rozłożyły się na niewielkim przyciśniętym do Zakazanego Miasta obszarze o długości trzech kilometrów i szerokości zaledwie półtora. Część dzielnicy ochraniały wznoszące się po  jej bokach mury sąsiednich mandżurskich pałaców, dostępu do reszty miała bronić prowizoryczna barykada wzniesiona przez żołnierzy i ochotników. Do poselstw stopniowo napływał strumień ludzi szukających bezpieczeństwa. Prócz przybyszów z Zachodu i Japończyków znaleźli się wśród nich też chińscy chrześcijanie przerażeni wieścią o szykowanej im przez bokserów rzezi.

9 czerwca forpoczta bokserów, która zdążyła dostać się do miasta, rozpoczęła pogromy wszystkich tych, których podejrzewano o sprzyjanie obcym. Z dymem puszczono liczne należące do cudzoziemców budynki, w kupę gruzów obrócił się choćby hipodrom, na którym urządzano tak lubiane przez Europejczyków wyścigi konne.

W Zakazanym Mieście trwały gorączkowe obrady. Część doradców cesarzowej na czele z jej wieloletnim faworytem Rong Lu radziła  nie wdawać się w żadne konszachty z powstańcami i wysłać na nich armię. Innego zdania był ojciec następcy tronu Pujuna – książę Duan. Stał on na czele frakcji mandżurskich wielmoży znanych jako żelazne kapelusze. Nazwa ta idealnie pasowała do owej koterii, jej członkowie byli bowiem istnymi zakutymi łbami jakby żywcem przeniesionymi do XIX wieku wprost ze średniowiecza. Duan i jego ludzie ślepo wierzyli w rzekome magiczne moce bokserów i namawiali władczynię do wykorzystania ich przeciw cudzoziemcom. W ich opinii nowoczesna broń, jaką dysponowali żołnierze mocarstw kolonialnych, nie mogła się równać z czarodziejskimi sztukami walki i zaklęciami praktykowanymi przez ludowych bojowców! I choć trudno w to uwierzyć, Cixi coraz chętniej nachylała ucha do tej obłędnej argumentacji.

Podczas gdy wściekła horda szalała wokół stolicy, wpływy Duana rosły coraz bardziej. Tego samego dnia, którego z dymem poszedł hipodrom, na rozkaz księcia cesarskie wojsko otoczyło dzielnicę poselstw – oficjalnie, by zapewnić jej bezpieczeństwo, jednak dyplomaci nie byli już tego tacy pewni. O chińskich żołnierzach obcokrajowcy mieli jak najgorsze zdanie i to bynajmniej nie bezpodstawnie – dotychczasowe ich wyczyny w XIX wieku świadczyły o tym, że wojacy z regularnych  cesarskich oddziałów niewiele różnili się od zwykłych bandytów i maruderów – byli pierwsi w ucieczce, ostatni w natarciu, a odwagę i inicjatywę wykazywali tylko wtedy, gdy przychodziło im łupić cywilów. Otaczający dzielnicę poselstw strażnicy mogli równie dobrze wpuścić bokserów na jej teren lub wręcz, kierując się głęboko zakorzenioną w ich szeregach ksenofobią, dołączyć do potencjalnej rzezi cudzoziemców! MacDonald wolał nie ryzykować oddawania bezpieczeństwa poddanych królowej Wiktorii w ręce Chińczyków. Czym prędzej wysłał depeszę do głównego portu traktatowego stołecznej prowincji Zhili – Tianjinu, gdzie na redzie stały okręty Brytyjczyków i innych nacji mających interesy w Państwie Środka. W wiadomości poseł wzywał dowodzącego chińskimi siłami Royal Navy admirała Edwarda Seymoura do przybycia do Pekinu ze wsparciem wojskowym. Była to jedna z ostatnich depesz, jakie opuściły Pekin – wkrótce potem bokserzy poprzecinali druty telegraficzne.

Seymour, zdając sobie sprawę z powagi sytuacji, czym prędzej zebrał spory korpus brytyjskich żołnierzy, zasilony przez Japończyków, Niemców, Amerykanów i Rosjan. Siły te, do których dołączyli Włosi, zapakowały się do pociągu i ruszyły prowadzącą do Pekinu trakcją kolejową. Niestety, misja zakończyła się niepowodzeniem i odsiecz została zmuszona do odwrotu zanim na horyzoncie zamajaczyły  mury miejskie. Hordy bokserów wyległy na tory kolejowe, demolując je w niszczycielskim szale, co wymusiło zatrzymanie się pociągu wiozącego żołnierzy. Powstańcy tysiącami atakowali stojący skład kolejowy, co więcej, z pomocą przyszli im muzułmańscy żołnierze cesarskiej armii, równie ciemni, zabobonni i nienawidzący obcokrajowców co bojowcy. Po krwawej walce Seymorur zdecydował się wrócić do Tianjinu. O swej decyzji nie mógł jednak powiadomić MacDonalda z racji przerwania połączenia telegraficznego.

Tymczasem coraz bardziej zaniepokojeni dyplomaci i znajdujący się pod ich opieką rodacy, nic nie wiedząc o bitwie na torach, wyczekiwali z niepokojem nadejścia odsieczy. Grupa pracowników poselstw udała się nawet na pekiński dworzec, by wyglądać przybycia Seymoura. Spędzili tam cały dzień, aż w końcu zrezygnowani wrócili do swojej dzielnicy. Na miejscu pozostał wyłącznie sekretarz japońskiego przedstawicielstwa – Sugiyama Akira. Jednak pod wieczór i jemu skończyła się cierpliwość, wsiadłszy więc do powozu, ruszył z powrotem ku placówce. Nigdy do niej nie dotarł – jadącego pekińskimi ulicami dyplomatę napadli muzułmańscy żołnierze cesarskiej armii. Wywlekli nieszczęsnego Japończyka z powozu, roztrzaskali mu głowę ciosami kolb karabinów, po czym wycięli z piersi wciąż bijące serce i zanieśli swemu dowódcy, który je… ze smakiem zjadł.

Gdy wieści o tym, że bokserzy zmusili cudzoziemski korpus interwencyjny do odwrotu, dotarły na cesarski dwór, wywołały na nim euforię. Duan i jego żelazne kapelusze głośno świętowali i gardłując, wzywali do jak najszybszego wymordowania wszystkich przebywających w Chinach obcokrajowców. Nieliczni mandżurscy wielmoża, którzy zachowali zdrowy rozsądek, musieli się czuć jak w domu wariatów. Co gorsza, szaleństwo dotknęło również Cixi, 13 czerwca zdecydowała otworzyć bramy miejskie przed obozującymi poza murami głównymi siłami bokserów i wypuścić ich do miasta. Stolica Chin stała się wskutek tego świadkiem orgii zniszczenia, to, czego forpoczta bojowców nie unicestwiła w poprzednich dniach, teraz płonęło, bijąc pod niebo chmurami czarnego dymu. Chińscy chrześcijanie masowo uciekali do dzielnicy poselstw lub pod dowództwem francuskiego biskupa Faviera barykadowali się w katolickiej katedrze Beitang.

Tymczasem Duan coraz bardziej szczuł cesarzową wdowę na cudzoziemców. Posunął się do sprokurowania fałszywej noty dyplomatycznej, rzekomo wystosowanej przez przedstawicieli mocarstw, zawierającej żądania abdykacji Cixi i przekazania imperiom kolonialnym pełnej kontroli nad Chinami. Choć była to ewidentna fałszywka, regentka dostała szału. Mimo iż cechował ją dryg do dworskich intryg i bezwzględność, ta ksenofobka zaślepiona nienawiścią do Zachodu bez oporów łyknęła kłamstwo księcia. Natychmiast wysłała wiadomość do dzielnicy poselstw, każąc dyplomatom wynosić się z Pekinu. Żądanie cesarzowej wdowy wprowadziło jego adresatów w konsternację. Część z obcokrajowców była gotowa porzucić barykady i opuścić chińską stolicę, pozostawiając szukających ich protekcji chińskich chrześcijan swojemu losowi. Inni wietrzyli podstęp i przestrzegali przed szykowanym przez Chińczyków mordem na cudzoziemcach. Szybko okazało się, że rację mieli ci drudzy, gdy niemiecki poseł Klemens von Kettler udał się do cesarskiego ministerstwa spraw zagranicznych, by omówić szczegóły potencjalnej ewakuacji, został zamordowany i to nie przez bokserskiego bojownika, lecz żołnierza regularnych mandżurskich oddziałów! Dla zamkniętych w dzielnicy poselstw obcokrajowców jasne stało się, że wyjście poza obręb fortyfikacji równać się będzie wyrokowi śmierci.

21 czerwca Duan wraz ze swą koterią odnieśli tryumf ostateczny. Tego dnia upojona poczuciem własnej potęgi i żądzą krwi Cixi oficjalnie wypowiedziała wojnę wszystkim zagranicznym  mocarstwom posiadającym przedstawicielstwa w Chinach. Bokserów uznano za cesarską milicję i dozbrojono, wydając im broń z magazynów. Co więcej, zaproszono ich na dwór, by pełnili tam funkcję gwardii, zaś mandżurscy książęta i dworacy, ludzie gnuśni, grubi i otumanieni opium, którzy nigdy nie poczynili żadnego fizycznego wysiłku, zaczęli pod okiem bokserskich guru trenować sztuki walki! Jeśli ktoś zachował jeszcze odrobinę rozsądku w tym całym szaleństwie, wolał się z nią nie zdradzać, aby przypadkiem nie okrzyknięto go włochaczem drugiej lub trzeciej kategorii! Bokserzy urządzili bowiem w Zakazanym Mieście istne polowanie na czarownice, posunęli się nawet do zażądania od Cixi, by ta przysłała do ich obozu swoich eunuchów celem sprawdzenia, czy nie ukrywają się wśród nich chrześcijanie! Jakim sposobem bojowcy zamierzali wykryć ewentualnych wyznawców obcej religii? Oczywiście magicznym! Twierdzili, że po wypowiedzeniu odpowiednich zaklęć, będą w stanie ujrzeć nad głowami zdrajców świetliste krzyże.

Hordy bokserów, teraz oficjalnych obrońców dynastii, zgromadziły się wokół dzielnicy poselstw i połączyły ze stojącymi tam żołnierzami regularnej armii. Dowództwo nad całością sił objął Rong Lu, któremu cesarzowa wdowa nakazała zdobyć cudzoziemskie osiedle i wyrżnąć jego mieszkańców. Zaczęło się spektakularne oblężenie mające trwać pięćdziesiąt pięć dni i przejść do kolonialnej legendy. Tysiące wściekle wyjących bojowców fala za falą atakowało umocnienia. Żona amerykańskiego posła zanotowała w diariuszu, że nigdy nie zapomni już owego nieustannego przesyconego nienawiścią wrzasku. Wierzący w swą magiczną moc bokserzy do boju szli uzbrojeni w miecze i noże, którymi chcieli podrzynać cudzoziemskie gardła, co działało na korzyść oblężonych mających na stanie nowoczesne karabiny. Bojowcy ginęli tysiącami, jednak na miejsce zastrzelonych nadpływali następni. Wkrótce jednak nawet w ich zaczadzonych zabobonem głowach zaczęło rodzić się pytanie, dlaczego zapewniające niezniszczalność zaklęcia ewidentnie przegrywały konfrontację z europejską bronią palną? Odpowiedź znaleziono szybko – to zdradzieckie chińskie chrześcijanki ukrywające się w dzielnicy poselstw niegodziwymi czarami osłabiały magiczną moc bokserów. Na szczęście Chińczycy znali sposób na takie praktyki. Któregoś dnia obrońcy ku swemu zaskoczeniu ujrzeli natarcie bojowców pędzących ku ich pozycjom z… pełnymi nocnikami w dłoniach. Atakujący wierzyli, że dobywający się z owych naczyń smród posłuży im jako tarcza przeciwko chrześcijańskim czarom. Kolejne wystrzelone w ich kierunku salwy z karabinów pokazały jednak, że nie tędy droga.

Oblężenie dzielnicy poselstw stało się inspiracją dla filmowców. W roku 1963 na ekrany amerykańskich kin weszła superprodukcja 55 dni w Pekinie, opowiadająca o tych dramatycznych wydarzeniach/ Źródło: Wikimedia Commons, domena publiczna

O wiele bardziej niebezpieczne niż bokserskie hordy były regularne cesarskie oddziały posiadające na stanie artylerię i broń palną. Jednakże Rong Lu miał więcej oleju w głowie niż cesarzowa wdowa, książę Duan i wszystkie żelazne kapelusze razem wzięci. Doskonale zdawał sobie sprawę, że po wyrżnięciu obcokrajowców dla dynastii, której służył, nie będzie już odwrotu. W żadne czary nie wierzył, podobnie jak w zdolność chińskich żołnierzy do obrony kraju przed odwetem mocarstw. Dlatego na jego rozkaz artyleria co prawda oddawała salwy raz za razem, ale… niecelnie. Co więcej, choć cesarscy wojacy szli do kolejnych szturmów, były one w większości pozorowane, gdy wydawało się, że obrońcy nie wytrzymają naporu napastników, Rong Lu dawał sygnał do odwrotu. Na jego rozkaz potajemnie przerzucano oblężonym warzywa i owoce, ku wielkiej ich radości, bo szybko okazało się, że choć w trakcie przygotowań do obrony zgromadzono w dzielnicy poselstw odpowiedni zapas szampana, z żywnością było już gorzej i wkrótce wielkim rarytasem stał się pudding z łoju. Jednak obcokrajowcy i tak znajdowali się w o wiele lepszej sytuacji niż pozostający pod ich opieką chińscy chrześcijanie. Tym ostatnim europejscy i amerykańscy współwyznawcy bynajmniej nie zamierzali zapewniać żywności, w efekcie czego nieszczęśnicy musieli żywić się trawą i liśćmi.

Równocześnie trwało oblężenie katolickiej katedry Beitan. Tu również bokserzy szli do boju przekonani o swej niezniszczalności i padali trupem tysiącami ścinani ogniem francuskich żołnierzy, którym grube mury kościoła zapewniały doskonałą ochronę. Niestety, z wyżywieniem było tu jeszcze gorzej niż w dzielnicy poselstw i wkrótce oblężeni zaczęli umierać z głodu.

Tymczasem przez północne Chiny przetaczały się pogromy cudzoziemców. Najgorzej było w Shanxi, bo w Szantungu Yuan Shikai miał tyle rozumu w głowie, że odmówił sprzymierzenia się z bokserami. Podobnie postąpili zresztą gubernatorzy większości prowincji, tak że zasięg powstania bokserów był ograniczony terytorialnie. W Kantonie były minister spraw zagranicznych Chin i najpotężniejszy mandaryn cesarstwa – Li Hongzhang rwał sobie w desperacji włosy ze swej siwej brody, a równocześnie chętnie udzielał wypowiedzi zagranicznym mediom, sypiąc gromy na bokserów. Li raczył dziennikarzy szczegółowymi raportami o sytuacji, które… zmyślał. Jako że z Pekinem nie było połączenia telegraficznego, siłą rzeczy wielki mandaryn nie mógł znać szczegółów, które przytaczał. Do ekstremum posunęło się to w momencie, gdy przekazał prasie, iż dzielnica poselstw została zdobyta, a zachodni dyplomaci zabiwszy wpierw swe żony i dzieci, padli rozerwani przez krwiożerczą hordę. W efekcie, podczas gdy oblężeni zaciekle się bronili, w Londynie odprawiono egzekwia za ich dusze!

`Zemsta mocarstw

Tymczasem wiatr historii wiał na niekorzyść Chińczyków. W Tianjinie rozegrała się regularna bitwa o miasto pomiędzy cesarskimi siłami i bokserami, a stacjonującymi w porcie wojskami mocarstw dowodzonymi przez Seymoura. Choć walki się przeciągały, siły międzynarodowe odniosły w nich zwycięstwo, przejmując kontrolę nad metropolią. Do Chin płynął też strumień uzupełnień wysłanych z Europy, USA, a zwłaszcza z położonej najbliżej Japonii. W Niemczech cesarz Wilhelm II wysłał na Daleki Wschód korpus 30 000 żołnierzy po wodzą marszałka Alfreda von Waldersee, który na mocy ustaleń międzynarodowych miał stać się głównodowodzącym wspólnej interwencji wojskowej mocarstw kolonialnych. Na odchodne kajzer przykazał swym dzielnym wojakom, by w Chinach palili, mordowali i gwałcili na taką skalę, aby przez następne sto lat żaden Chińczyk nie ważył się nawet krzywo spojrzeć na Niemca.

4 sierpnia, gdy Waldersee i jego chłopcy wciąż jeszcze byli na morzu, międzynarodowy korpus interwencyjny wymaszerował z Tianjinu. W jego skład weszli żołnierze wszystkich nacji mających interesy w Chinach – najwięcej było Japończyków, Brytyjczyków i Rosjan. Co dość zaskakujące, w szeregach armii idącej na Pekin maszerował też pluton austro-węgierski, który jakimś dziwnym trafem znajdował się wówczas w porcie. Po dziesięciu dniach walk z bokserami interwenci dotarli do chińskiej stolicy. Jako pierwsi w jej mury weszli Brytyjczycy, a gdy dotarli do dzielnicy dyplomatycznej, na ich spotkanie wybiegły zapłakane angielskie kobiety, które nie zważając na zasady przyzwoitości, rzucały się swoim wybawcom na szyje i ich obcałowywały. Radość była tak wielka, że gdzieś wyparował nawet charakterystyczny dla epoki rasizm – całusy dostali też służący w brytyjskiej armii Hindusi.

Tymczasem w Zakazanym Mieście jasne stało się, że gra jest już przegrana. Cesarzowa wdowa wolała nie czekać, aż cudzoziemscy żołnierze wywloką ją z jej komnat, by odpowiedziała za swe zbrodnie. W przebraniu wieśniaczki, z garstką sług i żołnierzy umknęła zaprzężonym w woły wozem. Przemocą zmusiła do towarzyszenia jej swego siostrzeńca -cesarza Guangxu, rozwiewając tym jego nadzieję na odzyskanie wolności przy pomocy cudzoziemców. Gdy monarcha próbował protestować, Cixi nakazała swoim eunuchom utopić w pałacowej studni jego ulubioną konkubinę. Załamany imperator dał się załadować na wóz i podążył na wygnanie razem z nikczemną ciotką.

Uciekinierów czekała długa i mozolna ucieczka do Shanxi, gdzie ubrudzonych i głodnych podjął uroczyście miejscowy gubernator, który zapewne natychmiast pochwalił się tym, że na jego rozkaz wymordowano wszystkich przebywających w prowincji cudzoziemców, których udało się znaleźć, wliczając w to kobiety i dzieci. Cesarzowa wdowa, obawiając się, że siły interwentów mogą wkrótce przybyć, by pomścić przelaną w Shanxi krew, ruszyła w dalszą drogę, aż w końcu zatrzymała się ze swym dworem w Xi’anie – dawnej stolicy dynastii Tang.

Tymczasem Pekin znalazł się pod obcą okupacją. Początkowo nie była ona zbyt brutalna, ale gdy do miasta dotarli Niemcy na czele z marszałkiem von Waldersee, rozpoczęli serię ekspedycji karnych, w trakcie których palili całe wsie i mordowali masowo ich mieszkańców. Rozgoryczeni tym, że ominęła ich bitewna chwała, żołnierze Rzeszy wetowali sobie rozczarowanie, masakrując wszystkich, których podejrzewali o sprzyjanie bokserom. Jako rzekomych bojowców rozpoznawali zaś, jak się zdaje, zupełnie przypadkowych Chińczyków! Sam marszałek zakwaterował się w Zakazanym Mieście, gdzie oddał się intensywnym studiom nad chińską sztuką erotyczną, poznając ją pod kierunkiem kurtyzany o wdzięcznym imieniu Piękniejsza Niż Złoty Kwiat. Fucha seksualnej nauczycielki von Walderseego przyniosła dziewczynie ogromną sławę między rodakami, którym wmówiła, że to właśnie wskutek zaznawanych w jej ramionach rozkoszy Niemiec powstrzymał się od rozkazu spalenia Pekinu. Legenda ta okazała się nadzwyczaj trwała i nawet dziś w Chinach wystawia się sztukę teatralną opiewającą zasługi  Piękniejszej Niż Złoty Kwiat.

Rosyjscy żołnierze biorący udział w tłumieniu powstania bokserów. Rosjan jak to Rosjan cechowała nadzwyczajna brutalność z którą traktowali ludność cywilną znęcając się nad nią dla czystej zabawy/ Źródło: Wikimedia Commons, domena publiczna

Przebywająca na wygnaniu Cixi ostatecznie uznała swoją porażkę i zadecydowała o zwrocie w polityce względem bokserów. Wydany został edykt wyjmujący ich spod prawa i nakazujący cesarskim wojskom walkę z nimi, a następnie ściągnięto z Kantonu sędziwego Li Hongzhanga, by udał się do Pekinu i rozpoczął negocjacje pokojowe z mocarstwami. Sędziwy mandaryn u końca życia (zmarł wkrótce po zakończeniu rozmów) stanął przed najtrudniejszym zadaniem w swej karierze. Rządy Europy, USA i Japonii były wściekłe na Chińczyków i dyszały żądzą odwetu. Berlin chciał wręcz likwidacji państwa chińskiego i rozbioru jego terytoriów. Innym radykalnym projektem było usunięcie z Tronu Smoka dynastii Qing i ukoronowanie na zależnego od mocarstw cesarza jednego z potomków Konfucjusza. Ostatecznie dzięki sporom w gronie zwycięzców Li Hongzhangowi udało się wynegocjować znośniejsze, lecz wciąż ciężkie warunki kapitulacji Państwa Środka. Cesarstwo zostało zobowiązane do wypłaty interwentom odszkodowania o łącznej wysokości 450 mln taeli do podziału między siebie przez zwycięzców. Była to suma tak olbrzymia, że Chiny miały spłacać ją przez trzydzieści dziewięć lat i przeznaczać na ten cel znaczną część swoich dochodów. Ponadto zakazano im na okres dwóch lat importu broni, a także urządzenia egzaminów urzędniczym w miastach, w których bokserzy mordowali obcokrajowców. Kettler miał zostać upamiętniony pomnikiem w Pekinie, a dzielnica poselstw powiększona dziesięciokrotnie i ufortyfikowana. Pilnować miał jej silny garnizon złożony z żołnierzy państw, których przedstawicielstwa działały w stolicy.

Kończący wojnę, tak lekkomyślnie wypowiedzianą całemu światu przez Cixi, protokół bokserki był największym upokorzeniem doznanym przez Chiny w przeciągu  stulecia. Dynastia Qing, sprzymierzając się z parającymi magią bokserami, całkowicie straciła twarz. Odpowiedzialna za to cesarzowa wdowa zmarła w roku 1908, krótko przed śmiercią rozpoczynając program reform mających unowocześnić Państwo Środka. Fakt, że stała za nim największa reakcjonistka, sprawił, że chińscy patrioci patrzyli na te starania z powątpiewaniem, jasno widząc, iż jak mówi polskie przysłowie: diabeł ubrał się w ornat i ogonem na mszę dzwoni. Póty jednak Cixi żyła, Mandżurowie wciąż jeszcze kurczowo trzymali się Tronu Smoka i to tak mocno, że wydawali się do niego przyspawani. Gdy jednak zabrakło tej sprytnej intrygantki, w zaledwie trzy lata po jej śmierci – 10 października 1911 roku wybuchła rewolucja, która w pięć miesięcy zmiotła władzę mandżurskiego rodu panującego, prawie nie napotykając oporu – Chińczycy mieli już do tego stopnia dość dynastii Qing, że poza nielicznymi wyjątkami nie znalazł się nikt, kto chciałby jej bronić.