Nazywał się młodszym bratem Jezusa. Na skutek jego rządów zginęło kilkadziesiąt milionów osób

Połowa XIX stulecia nie była dobrym czasem dla Chin. Państwo Środka nawiedzały katastrofy naturalne, armia i rząd cesarski zostały skompromitowane w oczach poddanych porażkami poniesionymi z rąk Brytyjczyków w  I wojnie opiumowej   (1839-1842), zaś w roku 1850, po śmierci cesarza Daoguanga na Tron Smoka wstąpił jego syn Xianfeng – nieudolny młodzieniec zainteresowany wyłącznie rozpustą i nieopuszczający Pałacu Letniego. Najgorsze  jednak miało dopiero nadejść – w tym samym roku, w którym miała miejsce intronizacja nowego monarchy, w południowych Chinach wybuchła rebelia, która przerodziła się w trwającą trzynaście lat wojnę domową i wedle ostrożnych szacunków kosztowała życie od 20 do 30 mln Chińczyków. Najbardziej zaskakująca była jednak nie skala tzw. powstania tajpingów, lecz to, że na jego czele stał człowiek mieniący się… młodszym bratem Chrystusa.
Nazywał się młodszym bratem Jezusa. Na skutek jego rządów zginęło kilkadziesiąt milionów osób

Być może cesarz Xianfeng dlatego zamknął się w swoim haremie, bo przerażała go skala problemów, z którymi musiał się mierzyć. Inna rzecz, że nawet jego wielkich przodków zapewne rozbolałaby głowa, gdyby na samym początku ich panowania Kraj nad Jangcy dotknęło tyle nieszczęść. Na cesarstwo na przemian spadały susze i powodzie, kolejne lata przynosiły nieurodzaj i głód. Nędza panująca na wsiach była tak wielka, że głodujący chłopi obgryzali nie tylko korę z okolicznych drzew, ale także jedli zmielone kamienie, co przyprawiało ich o śmierć w męczarniach. Rodziny zadłużały się po uszy u lichwiarzy i traciły gospodarstwa, popadając w skrajną nędzę. Jedynym, co im zostawało, były żebranina lub rabunek, przy czym niekiedy nieszczęśnikom nie pozostawał nawet taki wybór, bo wszystko zostało już rozkradzione.

Chiński lud popadał w coraz większą desperację, a w całym kraju knuto spiski przeciw znienawidzonej mandżurskiej dynastii Qing, wywodzącej się od najeźdźców przybyłych zza Wielkiego Muru. Wkrótce przez prowincje cesarstwa przetoczyła się fala powstań – w Sinkiangu muzułmanie podnieśli sztandar dżihadu i powołali emirat Kaszgaru, na czele którego stanął Jakub Beg. Ich współwyznawcy w Yunnanie, oburzeni stronniczością i brutalnością chińskich urzędników, również powstali przeciwko władzy Pekinu i zrzuciwszy jej jarzmo, powołali Królestwo Spokojnego Południa. W środkowych Chinach doszło do rewolty tzw. powstańców z pochodniami, czyli Nian, którzy grasowali na rozległych obszarach czterech prowincji. Swoisty rekord należał jednak do południowej prowincji Guangxi, która w przeciągu zaledwie dekady stała się sceną… czterdziestu czterech insurekcji! Ogólnemu chaosowi sprzyjało odgórne pozwolenie na przemoc. W trakcie I wojny opiumowej rząd zachęcał cesarskich poddanych do zbrojenia się i walki z cudzoziemcami. Niewiele to mu pomogło, kiedy bitewny pył opadł, cesarstwo i tak było stroną przegraną, za to po wioskach leżały całe zapasy uzbrojenia, którego wieśniacy używali teraz do własnych porachunków lub zwykłego rozbójnictwa. Próby pacyfikacji niespokojnych prowincji przez wysłanych ze stolicy mandarynów ponosiły porażki, rebelianci pozujący na szlachetnych bandytów wziętych rodem z Opowieści znad brzegów rzek cieszyli się poparciem miejscowych, a na ich korzyść działała też doskonała znajomość rejonów, w których działali. Dodatkowo cesarskie wojsko znajdowało się w kryzysie – dziedziczne mandżurskie oddziały Armii Ośmiu Chorągwi, które jeszcze sto lat wcześniej dokonywały wielkich podbojów rozszerzających granicę cesarstwa, teraz przemieniły się w bandy degeneratów i hedonistów o zerowej wartości bojowej. Zarzucono dawny obyczaj corocznych wielkich manewrów w Mandżurii, w trakcie których konni wojownicy doskonalili swój kunszt. Zamiast tego mandżurscy żołnierze zajmowali się paleniem opium, piciem na umór i zabawianiem z konkubinami. Pełniąca służbę pomocniczą złożona z Chińczyków Armia Zielonej Chorągwi była w niewiele lepszym stanie.

W obliczu tych wszystkich bolączek nie ma się zatem co dziwić, że ci spośród uczonych mandarynów, którzy poświęcali się studiowaniu historii Państwa Środka, coraz częściej szeptali, iż dynastia Qing znajduje się w schyłkowym etapie swoich rządów i nie minie wiele czasu, aż znajdzie się śmiałek, który sięgnie po koronę i przegoni najeźdźców z Tronu Smoka. Rzeczywiście, jak to wielokrotnie w dziejach Państwa Środka bywało, z ludu wyłonił się przywódca gotów stanąć w szranki z Mandżurami. Jednakże bardzo różnił się on od swoich poprzedników…

Nadchodzi mesjasz

Hong Xiuquan, bo to jemu pisane było stanąć na czele największego powstania ludowego w dziejach Chin (będącego równocześnie najkrwawszą wojną domową w historii ludzkości), pochodził z należącej do mniejszości etnicznej Hakka rolniczej rodziny uprawiającej niewielki kawałek ziemi w prowincji Guangdong. Hakka, mimo iż byli Chińczykami, różnili się obyczajami i językiem od swoich sąsiadów, pielęgnując własny język i pamięć o tym, że ich przodkowie przybyli w średniowieczu do południowych prowincji Chin z północy, ponadto w przeciwieństwie do reszty populacji nie krępowali kobietom stóp.

Portret Honga Xiuquana przywódcy powstania, które wstrząsnęło Chinami, tu ubranego w królewskie szaty/ Źródło: Wikimedia Commons, domena publiczna

Młody Hong, podobnie jak większość jego rówieśników, marzył o karierze urzędniczej i życiu uczonego. By spełnić owo pragnienie, musiał wpierw zdać niezwykle trudne egzaminy państwowe, sprawdzające znajomość myśli Konfucjusza, których zdawalność wynosiła zaledwie… 1% w skali kraju. Jako że młodzieniec był bystry i pracowity, rodzina postanowiła umożliwić mu studia i krewni chłopaka złożyli się, by opłacić jego wykształcenie. Opanowawszy kanon konfucjański, Xiuquan zaczął pracować w swojej wiosce jako nauczyciel, równocześnie wciąż pilnie przygotowując się do testów państwowych. Ostatecznie podchodził do nich aż cztery razy, niestety, mimo najlepszych chęci nie udało mu się przejść przez egzaminacyjne sito. Ostatnia porażka była dlań szczególnie bolesna, niedoszły mandaryn powrócił do ojczystej wioski, wszedł do rodzinnego domu, gdzie zaczął szlochać, obwiniać się o zawiedzenie nadziei rodziców, a na koniec dostał gorączki i majaków, po czym stracił przytomność.

Dla rodziny Hongów nastał teraz ciężki okres. Nasz bohater przez czterdzieści dni leżał w łóżku, rzucając się w delirium i wykrzykując niezrozumiałe frazy. Wrzeszczał o demonach, zrywał się na równe nogi i biegał po pokoju. Cały czas pielęgnował go kuzyn -Hong Rengan, trwający wiernie przy boku chorego. Tymczasem wieści o tym, że Xiuquana dotknął obłęd, rozeszły się po okolicy i sąsiedzi zaczęli schodzić się pod jego dom i zaglądać przez okna do sypialni, by popatrzeć sobie na słynnego szaleńca. W końcu rodzice chorego byli zmuszeni zabić okna deskami.

Gdy upłynęła iście biblijna liczba czterdziestu dni, niedoszły mandaryn ocknął się i wstał z łóżka. To, co opowiedział swoim bliskim, nie mieściło się w głowach. Mówił, że gdy leżał nieprzytomny, został porwany do niebios, gdzie spotkał dwóch mężczyzn o złotych brodach:starszego i w średnim wieku. Ten pierwszy powitał go jako syna, a drugi jako młodszego brata. Widział także inne tajemnicze istoty (później twierdził, że były to anioły), które przyprowadziły przed tron złotobrodego starca samego Konfucjusza i (cóż za bluźnierstwo!) wychłostały go za wprowadzenie ludzi w błąd, jednak gdy później osądzono czyny starożytnego mędrca, niebiański trybunał uznał, że dobre przeważają nad złymi. Potem przybyszowi z Ziemi pokazano potworne demony, które szturmowały niebiosa, lecz zostały odparte spod ich bram. Na koniec starszy z mężczyzn wręczył Hongowi miecz i odesłał do Chin, przykazując mu wytępić wszystkie diabły – wtedy właśnie chory się ocknął.

Jak łatwo się domyślić, początkowo rodzina i przyjaciele Xiuquana potraktowali sceptycznie jego rewelacje, ale z czasem zaczęli dostrzegać, jak bardzo wiejskiego nauczyciela odmieniło doświadczenie mistycznej wizji. Mężczyzna nabrał niezwykłej pewności siebie i zaczął wykazywać ogromną charyzmę. Wkrótce zaś doszło do kolejnego przełomu, Hong Rengan znalazł w biblioteczce kuzyna chińskojęzyczny traktat o chrześcijaństwie, który niedoszły mandaryn otrzymał od pewnego konwertyty, gdy w roku 1836 przebywał w Kantonie. Wtedy książka poszła w kąt, teraz Xiuquan postanowił ją przeczytać. Lektura przyniosła mu odpowiedzi na pytania, które zadawał sobie w medytacjach od czasu doświadczenia wizji – nareszcie zrozumiał, co mu się przytrafiło w ciągu tych czterdziestu strasznych dni. Uznał, że mężczyźni o złotych brodach, których spotkał w niebiosach, to chrześcijański Bóg Ojciec i Jezus Chrystus, posunął się nawet dalej, wyciągając na podstawie tego, co od nich usłyszał, wniosek, iż on sam również jest synem bożym! Pozostawało pytanie, kto krył się pod postaciami diabłów, ale również i tę zagadkę udało się rozwiązać – demonami byli wyznawcy pogańskich bóstw, ale przede wszystkim uciskający chiński lud Mandżurowie. Dla Honga jasnym stało się, że Bóg namaścił go na mesjasza, młodszego brata Jezusa, którego zadaniem jest wytępić niewolących Chiny barbarzyńców i nawrócić swoich rodaków na chrześcijaństwo. Wampir pogrzebany był w tym, że sam syn boży nie za bardzo jeszcze orientował się w chrześcijańskich prawdach wiary i potrzebował nauczyciela, który by mu je wpoił. Na szczęście doszły go słuch, że w Kantonie naucza pastor baptysta, czym prędzej więc tam pojechał, by odbyć przyśpieszony kurs teologii.

Misjonarzem, na którego progu stanął nasz bohater, był Amerykanin Isaachar Jacox Roberts. Należał on do tych głosicieli słowa bożego, którzy mało mówią o miłosierdziu Najwyższego, dużo miejsca poświęcając za to sądowi ostatecznemu i ogniom piekielnym. Ten styl nauczania bardzo zresztą pasował Robertsowi, który był kłótliwy i miał na tyle nieprzyjemny, choleryczny charakter, że nawet wśród tłumnie zjeżdżającej się do Chin misjonarskiej braci pozostawał persona non grata. Kiedy zdecydował się opuścić USA i udać na Daleki Wschód, tak bardzo zraził do siebie wszystkie organizacje kościelne mogące zostać fundatorami jego eskapady, że ostatecznie środki na swój wyjazd i prowadzenie misji musiał zebrać własnoręcznie. Ojciec Isaachar był więc ostatnią osobą, do której zwrócić się powinien żądny studiowania chrześcijaństwa Chińczyk, niestety, to właśnie z nim los skrzyżował drogę Honga Xiuquana, co nie pozostało bez wpływu na wydarzenia następnych lat – kiedy młodszy brat Jezusa na czele swych wyznawców prowadził krucjatę przez południowe Chiny, bez oporów wyniszczał ogniem i mieczem tych, których uznał za bałwochwalców i sojuszników demonów.

Po krótkim i dość powierzchownym szkoleniu odbytym pod okiem Robertsa Hong wrócił w ojczyste strony i zaczął żywot wędrownego kaznodziei. Jednakże, gdyby jego nauczyciel usłyszał treść kazań protegowanego, prawdopodobnie z wrażenia przeniósłby się na łono Abrahama wskutek zawału. Prawdy protestanckiej wiary wymieszały się bowiem Xiuquanowi w głowie z chińskimi tradycjami, w efekcie czego Bóg Ojciec i Chrystus doczekali się żon. Co gorsza, Hong całkowicie odrzucał istnienie Ducha Świętego, stawiając koncepcję Trójcy Świętej (lub jak on to określał – Niebiańskiej Rodziny) na głowie, bo jej trzecią osobą uczynił… samego siebie, jako młodszego brata Jezusa.

I tak nauki wzięte z Biblii przeplatały się z taoistycznymi treściami oraz agresywnym nacjonalizmem skierowanym przeciw Mandżurom. Z czasem Hong rozwijał kolejne koncepcje swojej teologii, która tak bardzo zaczęła odchodzić od swych chrześcijańskich źródeł, że gdy w przyszłości jej wyznawcy opanowali ogromne obszary południowych Chin, zakładając własne państwo ze stolicą w Nankinie, to mający z nimi kontakt cudzoziemcy zachodzili w głowę, czy tajpingów w ogóle można jeszcze nazywać chrześcijanami. W kwestii tej zdania były podzielone, ale sami zainteresowani nie mieli jednak co do tego żadnych wątpliwości, nazywając Europejczyków i Amerykanów cudzoziemskimi braćmi i usiłując wykorzystać rzekomą wspólnotę wyznania do stworzenia sojuszu między Nankinem, a stolicami zamorskich mocarstw.

Choć może się to wydawać nieprawdopodobne, eklektyczne nauka Honga, głosząca tak szokujące dla Chińczyków przesłania, jak wyrzeczenie się kultu przodków i nauk Konfucjusza, znalazła liczne grono wyznawców. Najpierw nasz bohater nawrócił i ochrzcił swoich krewnych oraz przyjaciół, potem nowa wiara zyskała akolitów w okolicznych wioskach zamieszkanych przez ludność Hakka, na koniec przełamała bariery etniczne i zaczęła zdobywać serca sąsiadów spoza tej mniejszości. Niestrudzonych apostołów Młodszy Brat Jezusa zyskał w osobie kuzyna Honga Rengana i przyjaciela Feng Yunshana. Ten ostatni zdecydował się ponieść dobrą nowinę poza granice Guangdongu  i udał się do sąsiedniej prowincji Guangxi, gdzie niezmordowany szerzył wieści o nadejściu mesjasza, który zbawi Chińczyków od ucisku Mandżurów i przemieni Państwa Środka w Królestwo Niebieskie. Oprócz daru krasomówczego sprzyjała mu zastana sytuacja, prowincję pustoszyła zaraza, a zdesperowani mieszkańcy gotowi byli sięgnąć po wszelkie sposoby, byleby się przed nią ustrzec – po wsiach zaczęły krążyć słuchy, że Bóg, o którym naucza  dziwny przybysz, leczy choroby tych, którzy się do niego modlą. Lepszej reklamy nauczanie Fenga mieć nie mogło, wkrótce miał już na swoim koncie tysiące ochrzczonych, zaś w roku 1844, starając się jakoś uporządkować wiernych, powołał Stowarzyszenie Wielbicieli Boga, organizację religijno-rewolucyjną złożoną z luźno powiązanych ze sobą gmin, których członkowie oprócz oddawania się modlitwie powoli przygotowywali się do przyszłej insurekcji.

Stworzona przez Hong Xiuquana nowa religia szerzyła się w prowincjach Guangdong i Guangxi niczym pożar w suchym buszu, ale jej wyznawcy nie mieli łatwo. Kiedy Hong Rengan wskutek nauczania kuzyna wyrzucił z domu święte tabliczki z imionami przodków, jego rozwścieczony jawnym świętokradztwem brat obił go kijem. Z kolei Feng Yunshan o swoich przeżyciach mógłby napisać własną chińską wersję Dziejów apostolskich. W trakcie posługi misyjnej w Guangxi dwukrotnie został aresztowany przez mandżurskie władze za podżeganie do niepokojów: w latach 1847 i 1848. Za pierwszym razem Wielbiciele Boga odbili swojego nauczyciela siłą z aresztu, za drugim zapłacili za jego wyjście na wolność wysoką łapówkę.

Kiedy Feng uznał, że przygotował już wiernych na nadejście mesjasza, posłał wiadomość w rodzinne strony, a wówczas niedoszły mandaryn, a obecnie młodszy brat Jezusa, udał się w drogę, by dołączyć do swych wyznawców. Widząc rzesze oddanych mu ciałem i duszą, nienawidzących Mandżurów ludzi, z których znaczną część stanowili zdatni do walki mężczyźni, Hong zrozumiał, że nadszedł czas, aby dobyć miecza wręczonego mu przez Boga Ojca i wytępić niewolące Chiny demony.

Królestwo niebieskie

Latem 1850 roku do wyznaczonego na punkt zborny Wielbicieli Boga miasta Jintian napłynęło 30 000 wyznawców, z czego 10 000 stanowili zbrojni. Ku wielkiemu zasmuceniu Xiuquana wśród zgromadzonych brakło Hong Rengana, któremu nie udało się dotrzeć. Kuzyn Młodszego Brata Jezusa miał potem, gdy wojna domowa już wybuchła, wędrować po Chinach w przebraniu domokrążcy, unikając mandżurskiej policji polującej na wszystkich krewnych przywódcy rebeliantów, aż w końcu w roku 1852 dotarł do Hongkongu, gdzie spędził następne sześć lat, studiując pod okiem misjonarzy z Londyńskiego Towarzystwa Misjonarskiego. Kuzyni spotkali się ponownie po prawie dekadzie, gdy mówiący biegle po angielsku i znający z własnego doświadczenia osiągnięcia zachodniej cywilizacji Hong Rengan przybył do Nankinu, w którym zainstalował się rząd powstałego w międzyczasie Niebiańskiego Królestwa Wielkiego Pokoju.

Posągi bojowników tajpingów w Mengshan, miasto to było pierwszym większym ośrodkiem zajętym przez powstańców po opuszczeniu przez ich wojska Jintianu/ Źródło: Wikimedia Commons, domena publiczna

Ukochany krewny może nie zjawił się, by stanąć pod sztandarem Wielbicieli Boga, za to w Jintian pojawili się nowi aktorzy dramatu, mający odegrać kluczową rolę w jego późniejszych aktach. Jako pierwszych należy wymienić duet Yanga Xiuqinga i Xiao Chaoguiego. Mężczyźni ci byli przyjaciółmi i obaj wywodzili się z nizin społecznych, Yang pracował jako węglarz, zaś Xiao był ubogim wieśniakiem. Tym, co wyróżniało ich w tłumie wyznawców nauki Honga i sprawiło, że szybko awansowali w szeregach tego dziwnego kościoła, były ich (rzekome) umiejętności prorockie – co jakiś czas węglarz popadł w trans, a wówczas jego ustami przemawiał (jak twierdził) sam Bóg Ojciec! Jego kompan w analogiczny sposób stanowił kanał, poprzez który z Ziemią kontaktował się Chrystus. Brakowało już tylko kogoś do reprezentowania Ducha Świętego, ale jak pamiętamy, Hong Xiuquan nauczał, że ten ostatni nie istnieje, zaś trzecią osobę Trójcy Świętej stanowi on sam, a że żył i przechadzał się między wiernymi, nie potrzebował mówiącego w jego imieniu proroka. Nadzwyczajny dar Yanga i Xiao szybko uczynił z nich najważniejszych obok młodszego brata Jezusa członków Stowarzyszenia – były węglarz de facto został jego przywódcą, odsuwając na bok chińskiego mesjasza, który przesunął się na pozycję ojca duchowego ruchu, sprawy polityczne i militarne zostawiając Yangowi. Najbardziej zaskakujące w tym wszystkim pozostaje to, iż nikomu nie wydało się podejrzane, że przemawiający ustami duetu Bóg Ojciec i Jezus zawsze mówili rzeczy korzystne dla swoich dwóch proroków!

Kolejne ważne postaci stanowili: były właściciel lombardu Wei Changhui, który dzięki swoim koneksjom zorganizował dla współwyznawców wygodną bazę w Jintian oraz zaledwie szesnastoletni mistrz sztuk walki Shi Dakai. Młodzieniec ten już wkrótce miał dowieść nadzwyczajnych talentów wojskowych, stając się dowódcą rosnącej armii wyznawców nauk Młodszego Brata Jezusa.

Rzesze gromadzących się pielgrzymów nie umknęły uwadze miejscowej administracji, podobnie jak ich wrogie nastawienie wobec panującej dynastii. Wielbiciele Boga wprost rzucali wyzwanie Mandżurom, rezygnując z noszenia fryzury, jaką najeźdźcy z północy narzucili podbitym przez siebie Chińczykom. Podczas gdy surowe prawa nakazywały, by wszyscy mężczyźni  na znak poddaństwa golili sobie czoła, a z tyłu głowy zaplatali warkocz, Hong i jego ludzie ostentacyjnie zerwali z tym zwyczajem, pozwalając włosom rosnąć i nosząc je rozpuszczone. Stąd lojaliści wierni Pekinowi zaczęli nazywać ich długowłosymi rebeliantami. W końcu cierpliwość mandarynów zarządzających prowincją Guangxi się wyczerpała, w grudniu na Jintian ruszyły oddziały Armii Zielonej Chorągwi. Ku zaskoczeniu władz buntownicy zadali im miażdżącą klęskę, po czym wyparli cesarskie siły z miasta. Potyczki te stanowiły dopiero przedsmak tego, co miało nadejść. 11 stycznia 1851 roku Hong Xiuquan w końcu ujawnił swe dynastyczne ambicje, wydając proklamację, w której ogłaszał powstanie Niebiańskiego Królestwa Wielkiego Pokoju z sobą na czele. Od chińskiej nazwy tego tworu, Taiping Tianguo, powstańcy znani byli odtąd jako tajpingowie.

Armia wyznawców młodszego brata Jezusa, u boku którego stał teraz pięcioosobowy komitet rządzący, złożony z Yanga, Xiao, Weia i Shi Dakaia, we wrześniu opuściła Jintian i wyruszyła w długi marsz w kierunku północnym. Trwać miał on następne dwa lata i być pasmem sukcesów. Tajpingowie opanowali olbrzymie obszary południowych Chin, przejmując większą lub mniejszą  kontrolę nad terytoriami prowincji: Guangxi, Hunan, Fujian, Hubei, Anhui i Jiangxi i fragmentami kilku innych. W ich ręce wpadały kolejne bogate i kluczowe dla rejonu miasta, jak choćby Wuchang (który w toku wojny przechodzić miał z rąk do rąk jeszcze kilkakrotnie). Wszędzie, gdzie dotarła wiedziona fanatyczną wiarą armia, dokonywano krwawych rzezi uważanych za demony Mandżurów. Wieści o zbliżaniu się tajpingów budziły tak wielki strach w szeregach oddziałów Armii Ośmiu Chorągwi, że Mandżurowie miast stawać do walki, barykadowali się w swoich ufortyfikowanych dzielnicach. Początkowo strategia ta działała, ale z czasem Hong i jego ludzie weszli w posiadanie zdobycznych armat, których z sukcesami używali do oblężeń.

Na całej trasie wielkiego marszu tajpingów ich szeregi rosły z każdą zdobytą miejscowością. Chińczyków pod sztandary Niebiańskiego Królestwa Wielkiego Pokoju przyciągał jego egalitaryzm i szerzona sprawiedliwość społeczna. Wierni wyrzekali się własności prywatnej i wszystkie posiadane dobra oddawali do Świętego Skarbca, z którego pokrywano potrzeby członków wspólnoty. Pod karą śmierci zabroniono palenia opium, gier hazardowych, picia alkoholu i krępowania stóp kobietom. Dokuczliwy był tylko fanatyczny purytanizm tajpingów oddzielających na wczesnym etapie ich działalności kobiety od mężczyzn i zakazujących im kontaktów seksualnych. Żeby być prawdomównym, trzeba przyznać, że znaczna część ludzi przystępujących do ruchu nie za bardzo orientowała się w teologii nowej religii i przyjmowała ją powierzchownie, na pokaz. Tym rekrutom starczyło, że tajpingowie mordują znienawidzonych Mandżurów i głoszą hasło Chin dla Chińczyków. Zresztą, jeśli ktoś zaciągnął się pod sztandar powstańców, nie miał już odwrotu od raz podjętej decyzji – Hong Xiuquan nakazał bowiem, by nowi akolici na znak zerwania ze starym życiem i oddania dla sprawy na odchodne palili swoje domy. Mimo to tysiące garnęły się ku maszerującym kolumnom, po dwóch latach armia towarzysząca młodszemu bratu Jezusa liczyła już milion ludzi!

Na początku 1852 roku Hong i jego komitet poczuli się na tyle silni, że postanowili zagrać o naprawdę wysoką stawkę i pomaszerowali na najważniejsze ze względów politycznych i prestiżowych miasto południowych Chin, dawną stolicę dynastii Ming – Nankin. 19 marca mury metropolii padły pod ich szturmem, a tajpingowie wkroczyli w ich obręb. Tak, jak we wszystkich poprzednio zdobytych ośrodkach, natychmiast przystąpili do eksterminacji tutejszej mandżurskiej populacji. Wszystkich mężczyzn niezależnie od wieku bezlitośnie wyrżnięto, a ich żony, matki i córki wyprowadzono poza miasto, gdzie spalono je żywcem. Gdy dym z tej całopalnej ofiary wciąż jeszcze wznosił się ku niebiosom, Hong Xiuquan został uroczyście wniesiony do Nankinu w złotym palankinie niesionym przez szesnastu mężczyzn. Metropolię ogłoszono stolicą Niebiańskiego Królestwa Wielkiego Pokoju i rozpoczęto organizowanie rządu mającego władać opanowanym przez tajpingów południem Chin. Hong Xiuquan został oficjalnie intronizowany na tron jako Niebiański Król. Jego najbliżsi towarzysze również otrzymali tytuły królewskie: Feng Yunshan znany był odtąd jako Południowy Król, Wei Changhui nosił miano Króla Północnego, Yang Xiuqing Króla Wschodniego, jego wierny przyjaciel Xiao Chaogui przyozdobił skronia koroną Króla Zachodniego, a najmłodszy Shi Dakai, jako że dla niego zabrakło już kierunku geograficznego, okrzyknięty został Królem Pomocniczym. Niestety, dwóch spośród nowych monarchów nie cieszyło się zbyt długo nowym statusem – Feng i Xiao zginęli jeszcze w tym samym roku, Fegna zabił strzał oddany przez mandżurskiego strzelca z murów Quanzhou. Ciężko ranny zmarł po kilku dniach, a rozwścieczeni współwyznawcy w ramach zemsty wymordowali wszystkich mieszkańców miasta. Jeśli zaś chodzi o rzekomego proroka przemawiającego głosem Chrystusa, to poległ on w trakcie oblężenia Changshy, gdy pędząc w pierwszym szeregu ze sztandarem w dłoniach, prowadziły swoich ludzi do szturmu na miejskie fortyfikacje.

Mapa przedstawiająca obszary (kolor pomarańczowy i brązowy), które w przeciągu trwania wojny domowej znalazły się w granicach Niebiańskiego Królestwa Wielkiego Pokoju/ Źródło: Wikimedia Commons, domena publiczna

Po zdobyciu przez tajpongów Nankinu wydawało się, że dni dynastii Qing są już policzone. Spod władzy Pekinu wymknęła się de facto większość cesarstwa, południe należało do Niebiańskiego Królestwa Wielkiego Pokoju, zachód opanowali muzułmanie, a kontrolę nad częścią środkowych prowincji sprawowali powstańcy Nian. Dochody stolicy z podatków stopniały do zaledwie 1/7 normalnie gromadzonej kwoty. Gdyby Hong i jego ludzie zdecydowali się teraz pomaszerować na stołeczną prowincję Zhili i uderzyć na Pekin, na Tronie Smoka zasiadłaby nowa dynastia wywodząca się od młodszego brata Jezusa. Biorąc pod uwagę, że na opanowanych terytoriach tajpingowie równali z ziemią buddyjskie i taoistyczne świątynie oraz prowadzili intensywną pracę misyjną, jeśliby w tej kluczowej chwili wykazali się zmysłem strategicznym, być może dzisiaj ideologią rządzącą w Chinach nie byłby komunizm, lecz miejscowa (dość dziwna) odmiana chrześcijaństwa. Niestety, dowodzący armiami powstańców Yang okazał się dzielić z Hannibalem kluczową wadę tego kartagińskiego wodza – umiał wygrywać bitwy, ale nie wojny. Co prawda, wkrótce po zdobyciu Nankinu wysłano na północ ekspedycję zbrojną, która zbliżyła się na odległość 160 km do Pekinu, ale była ona wyjątkowo źle przygotowana, żołnierzom nie zapewniono ciepłych ubrań, więc masowo umierali z powodu niskich temperatur, które zaskoczyły ich w Zhili, ponadto nie znali miejscowej odmiany chińskiego (dziś zwanej mandaryńską) i nie byli w stanie porozumieć się z lokalną ludnością, by zapewnić sobie jej współpracę. W efekcie ostatecznie zostali osaczeni i rozbici przez cesarskie wojsko. Rząd Niebiańskiego Królestwa Wielkiego Pokoju popełnił też kardynalny błąd, nie próbując zawiązać sojuszu z innymi ruchami powstańczymi, takimi jak Nian czy muzułmanie Jakuba Bega.

Zajęcie Nankinu sprawiło, że dotychczasowi przepełnieni zapałem rewolucjoniści przemienili się w tłuste, syte koty. W zapomnienie poszły purytańskie zasady ruchu, przywództwo tajpingów zamieszkało w pałacach i pławiło się w luksusach. Sam Hong Xiuquan zorganizował sobie harem złożony z kilkudziesięciu konkubin i zamknął w swoich komnatach, całe dnie poświęcając na pisanie tekstów religijnych. Z upływem czasu coraz bardziej oddalał się od rzeczywistości i wkrótce dla tych, którzy najlepiej go znali, jasne stało się, że młodszy brat Jezusa powoli, lecz nieubłaganie, pogrąża się w obłędzie. Pełnia władzy przeszła w ręce Yanga Xiuqinga. Król Wschodni stał się de facto wszechwładnym pierwszym ministrem Niebiańskiego Królestwa Wielkiego Pokoju, jednak jego rządy nie wszystkim były w smak. Elity tajpingów zaczęły dzielić się na rywalizujące frakcje i koterie. W końcu doszło do nieszczęścia, 2 września 1856 roku Król Północny Wei Changhui wystąpił przeciwko Królowi Wschodniemu Yang Xiuqingowi. W krwawej łaźni zginęło 20 000 żołnierzy ze Wschodu. Nie wiadomo, co stało się z byłym węglarzem. W Nankinie gruchnęła wieść, że Bóg Ojciec wezwał swojego proroka do siebie, a ten doznał wniebowstąpienia…

Król Północny w trakcie swojego zamachu stanu popełnił jednak poważny błąd, który kosztował go życie – jako że przebywający poza stolicą w obozie wojskowym Shi Dakai popierał Yanga, Wei nakazał swoim ludziom zamordować członków rodziny Króla Pomocniczego. Gdy wieści o śmierci żony i matki dotarły do uszu młodego wodza, rozwścieczony na czele swoich wojsk pociągnął na Nankin. Nad Niebiańskim Królestwem Wielkiego Pokoju zawisła groźba wojny domowej, na szczęście Hong Xiuquan chwilowo przezwyciężył zasnuwającą jego umysł mgłę szaleństwa i samemu przystąpił do działania. Gdy Shi Dakai stanął u miejskich wrót, powitali go wysłannicy Niebiańskiego Króla, którzy wręczyli mu w prezencie… głowę Weia!

Przez następny rok młody Król Pomocniczy pełnił funkcję pierwszego ministra i głównodowodzącego wojsk tajpingów. Na swoim stanowisku nie czuł się jednak bezpiecznie, bo nieustannie spiskowali przeciwko niemu bracia Honga. W końcu w roku 1857 uznał, że w Nankinie robi się już zbyt niebezpiecznie. Zwoławszy 100 000 wiernych sobie żołnierzy, opuścił stolicę i pomaszerował na zachód w kierunku Syczuanu, planując założyć w tej odizolowanej od reszty Chin prowincji własne królestwo. W obranym kierunku przebijał się przez kilka lat, w trakcie których jego armia coraz bardziej topniała. Kiedy w końcu dotarł na miejsce, siły przez niego przyprowadzone były już tylko cieniem dawnej potęgi. Wojska cesarskich lojalistów szybko pobiły niedobitki korpusu, a sam Shi Dakai dostał się do niewoli i został jako buntownik żywcem pokrojony na kawałki.

Grafika przedstawiająca pochwycenie Króla Pomocniczego Shi Dakaia przez cesarskie oddziały/ Źródło: Wikimedia Commons, domena publiczna

W dwa lata po odejściu Króla Pomocniczego do Nankinu przybył od dawna wyczekiwani gość. Hongowi Renganowi, kuzynowi Niebiańskiego Króla i jednemu z pierwszych nawróconych, udało się po kilku nieudanych próbach, opuściwszy Hongkong, przedostać przez pogrążone w wojnie prowincje i dostać do stolicy królestwa tajpingów. Hong Xiuquan niezwłocznie nadał mu tytuł Króla Tarczy i uczynił swoim kanclerzem oraz ministrem spraw zagranicznych.

Nasi cudzoziemcy bracia

Hong Rengan wziął sobie do serca powierzone mu przez krewnego obowiązki. Zaprojektował wytyczne polityki zagranicznej Niebiańskiego Królestwa Wielkiego Pokoju, którą oparł na dążeniu do zawarciu sojuszu z chrześcijańskimi narodami Zachodu. Jak podkreślał, tajpingów i Europejczyków łączył wspólny wróg – dynastia Qing (akurat trwała II wojna opiumowa w której przeciwko cesarskim wojskom walczyli Anglicy i Francuzi) oraz wyznanie. Król Tarcza spędził sześć lat, studiując pod okiem misjonarzy, więc musiał zdawać sobie sprawę, że religia stworzona przez jego kuzyna znacznie różni się od sztandarowych wyznań chrześcijańskich, ale różnice owe starał się minimalizować. Zresztą, dzięki temu, że był dobrze znany i lubiany przez cudzoziemską społeczność Hongkongu, fakt, że zasiadł w rządzie Niebiańskiego Królestwa eksploatował propagandowo do granic możliwości. Wkrótce anglojęzyczne gazety, najpierw te wydawane przez mieszkających w Chinach obcokrajowców, a później czasopisma wychodzące w Londynie i Nowym Jorku, rozpisywały się o ogromnej szansie na schrystianizowanie Państwa Środka i zaprowadzenie w nim zdobyczy zachodniej cywilizacji, jaką stanowiło wyniesienie Honga Rengana. Do Nankinu zaczęli przyjeżdżać misjonarze z Hongkongu i Szanghaju, którzy spotykali się z Królem Tarczą i rozmawiali z nim na temat wiary i ewentualnego wsparcia ich ojczyzn dla powstańców. Gospodarz przyjmował gości w jednym z pokojów należącego doń pałacu, w którym zgromadził wszelkiej maści zachodnie artefakty, takie jak zegarki, teleskopy, ubrania oraz… słoik pikli.

Swoją wizję przyszłości Chin, ściśle powiązanych z Zachodem, Hong Rengan wyłożył w napisanym po chińsku i angielsku traktacie zawierającym program jego polityki. Zapowiadał modernizację Państwa Środa, wplecenie go w światowy krwiobieg handlu i nawiązanie równoprawnych stosunków z narodami Europy i Ameryki. Na kolejnych stronach Król Tarcza snuł wizje Chin poprzecinanych torami kolejowymi, po których jeździć będą  lokomotywy, pływającej po Jangcy flotylli parowców – czy zapowiadał wprowadzenie prawa patentowego, mającego stymulować chińskich wynalazców do tworzenia nowych usprawniających produkcję maszyn.

Wśród odwiedzających Nankin misjonarzy znalazł się także Isaachar Jacox Roberts, który przybył do miasta 13 października 1860 roku. Choleryczny pastor wierzył, że jako dawny nauczyciel Hong Xiuquana zostanie szarą eminencją Niebiańskiego Królestwa Wielkiego Pokoju. Czekało go jednak spore rozczarowanie, nie tylko nie doszło do prywatnego spotkania ojca Robertsa z jego uczniem, ale także w trakcie audiencji generalnej, stojący obok misjonarza słudzy, widząc wchodzącego do sali Niebiańskiego Króla, złapali baptystę i zmusili, by uklęknął i uderzył czołem w podłogę przed suwerenem, Jedno mimo wszystko Robertsowi trzeba przyznać, żeby mu oddać sprawiedliwość – został w Nankinie najdłużej ze wszystkich misjonarzy, którzy  z czasem stopniowo, rozczarowani heretyckimi elementami doktryny tajpingów, opuszczali miasto. Isaachar wyjechał ostatni dopiero w roku 1862, ale narobił też wkrótce potem ogromnych szkód sprawie Niebiańskiego Króla, rozgłaszając w prasie, iż Hong Rengang oszalał (co nie było prawdą), a tajpingowie to banda wariatów, bluźnierców i barbarzyńców.

Zbytnie zaufanie do cudzoziemców i wiara we wspólnotę interesów z nimi miało drogo kosztować Króla Tarczę i całe Niebiańskie Królestwo Wielkiego Pokoju. Sam Hong Rengan wypadł z łask kuzyna, gdy jeden z misjonarzy (którego personaliów historia nie odnotowała) zaczął głosić na ulicach Nankinu, iż Niebiański Król bluźni, nazywając się młodszym bratem Jezusa, a stworzone przez niego państwo nie jest zapowiedzianym w Biblii królestwem bożym. Co gorsza, pewnej nocy człowiek ten złamał obowiązującą w mieście godzinę policyjną i przekonał stojących na murach strażników, by wbrew zakazowi władz otworzyli mu bramę, czego dokonał, powołując się na znajomość z Hong Renganem. Efekt tego był taki, że suweren wściekł się na kuzyna i odsunął chwilowo od pełnienia obowiązków kanclerza. Potem przywrócił go na urząd, ale pozycja Króla Tarczy, nieustannie podgryzanego  dodatkowo przez weteranów długiego marszu tajpingów, uważających, że nie zasłużył na zaszczyty, którymi go obsypano, nigdy nie była już tak silna jak niegdyś.

Polityka zagraniczna obrana przez Hong Rengana okazała się totalną klapą. O ile w początkowych latach trwania rebelii cudzoziemcy odnosili się do niej przychylnie (a anglikański biskup Hongkongu nazwał ją nawet chrześcijańską krucjatą), to z czasem ten entuzjazm zaczął słabnąć. Po zwycięstwie angielsko-francuskiej koalicji w II wojnie opiumowej, uwieńczonym spaleniem Pałacu Letniego pod Pekinem, w brytyjskim rządzie zapanował moralny kac, który premier lord Palmerston i jego ludzie usiłowali wyleczyć, udzielając (wbrew deklarowanej publicznie neutralności) poparcie upadającej dynastii Qing. Już wcześniej konsulowie w portach traktatowych na własną rękę podejmowali niekiedy akcje przeciwko powstańcom. W roku 1860, pod koniec II wojny opiumowej Frederick Bruce, pierwszy brytyjski poseł w Chinach, czekając na zakończenie działań zbrojnych na północy, co umożliwiłoby mu wyjazd na placówkę w Pekinie, pokierował obroną Szanghaju przed nacierającymi na miasto siłami tajpingów. Co prawda, głównodowodzący ekspedycji przesłał mu list, w którym wyjaśniał, że jego ludzie zaatakują tylko chińskie miasto, cudzoziemskie koncesje zostawiając w spokoju i walczyć będą jedynie przeciw Mandżurom, ale dumny Brytyjczyk odmówił nawet przeczytania pisma! Zamiast tego nakazał znajdującym się w Szanghaju żołnierzom i marynarzom ustawić armaty na miejskich murach, a gdy forpoczta tajpingów znalazła się w ich zasiągu, dać z nich ognia. Zdumieni powstańcy znaleźli się pod ostrzałem prowadzonym przez ludzi, których nazywali naszymi cudzoziemskimi braćmi. Mimo iż pociski masakrowały ich bezlitośnie, rebelianci nie odpowiedzieli ogniem i nie oddając ani jednego wystrzału w kierunku Anglików i wspomagających ich Francuzów, pokornie się wycofali. Wrócili w rok później, ale tym razem w zdobyciu Szanghaju przeszkodziła im pogoda, niespodziewanie spadł śnieg i nastały wielkie mrozy, które przepędziły nieprzygotowaną na taką pogodę armię Niebiańskiego Króla spod murów miasta.

Chiński wieśniak przy dzwonie uratowanym ze zniszczonej przez tajpingów świątyni buddyjskiej/ Źródło: Wikimedia Commons, domena publiczna

Brytyjczycy wspomogli dynastię Qing także i w ten sposób, że oddelegowali do tymczasowej służby pod komendą cesarskich dowódców grupę oficerów, a także pozwolili na zbudowanie w swoich dokach liczącej osiem jednostek floty okrętów mających wspomóc cesarską marynarkę w walkach z tajpingami (choć oficjalnie mówiono, że mają zwalczać piractwo u chińskich wybrzeży). Oba projekty zakończyły się jednak klapą. Gdy angielsko-chińska flota dotarła do Państwa Środka, dowodzący nią oficerowie Royal Navy od razu pokłócili się z nowymi pracodawcami i wypowiedzieli służbę. W ślad za nimi poszły załogi, i cała historia skończyła się na tym, że okręty wróciły w granice imperium brytyjskiego, gdzie sprzedano je prywatnym inwestorom. W przypadku wojsk lądowych sytuacja wyglądała lepiej, bo oddelegowany do dowodzenia tzw. Zawsze Zwycięską Armią, tj. korpusem uzbrojonych i wyszkolonych na zachodnią modłę Chińczyków, powołanym do życia przez amerykańskiego najemnika Fredericka T. Warda (który zginął w roku 1862), Charles Gordon odniósł kilka zwycięstw nad powstańcami, ale ostatecznie skonfliktowawszy się z komenderującym Armią Anhui Li Hongzhangiem, również i on zrezygnował z dalszej służby cesarstwu chińskiemu. Na tym etapie jednak pomoc cudzoziemców nie była już Pekinowi tak bardzo potrzebna. Przetrwawszy kryzys pierwszych lat powstania, imperium kontratakowało.

 Zabijcie wszystkich. Konfucjusz pozna swoich

Człowiek, któremu los przeznaczył rzucenie tajpingów na kolana i zakończenie rebelii, nazywał się Zeng Guofan i był mandarynem z prowincji Hunan. Nie miał za sobą kariery w szeregach wojska, lecz pracował w administracji cywilnej (m.in. organizując egzaminy w Syczuanie), a całe jego doświadczenie w kwestii strategii ograniczało się do gry w go. Mimo to w chwili próby okazał się właściwym człowiekiem na właściwym miejscu.

Rok 1853 nie był dla Zenga szczęśliwy. Niedawno zmarła mu matka, a on wrócił ze stolicy w ojczyste strony, by ją opłakiwać. Na miejscu napotkał totalny chaos, prowincję Hunan w dużej mierze opanowali tajpingowie, a lokalne oddziały Armii Zielonej Chorągwi kompletnie sobie z nimi nie radziły.

Niespodziewanie do mandaryna nadszedł list z Pekinu, w którym cesarz nakazał mu zorganizować zbrojną milicję i przywrócić spokój w Hunanie. Było to posunięcie niezwykłe i świadczące o desperacji monarchy, bo w Chinach nigdy nie powierzano urzędnikom stanowisk, zwłaszcza tych związanych z komendą wojskową, w ich ojczystych prowincjach. Zeng początkowo, zgodnie z dobrymi obyczajami, odpisał, że jest niegodny tak wielkiego zaszczytu, ale gdy cesarz powtórzył rozkaz, nasz bohater zakasał rękawy swej chińskiej szaty i wziął ostro do roboty.

Jako że istniejące rodzaje sił zbrojnych nękała korupcja i brak dyscypliny, Zeng Guofan postanowił, że oddziały, które stworzy, będą funkcjonowały wedle zupełnie nowego wzoru. Zgromadziwszy wokół siebie grupę znanych sobie dobrze mandarynów (z których żaden nie miał doświadczenia wojskowego), uczynił ich swymi oficerami, którym z kolei powierzył zwerbowanie podoficerów, ci zaś mieli przeprowadzić zaciągi wśród ludności swych rodzinnych wiosek. W efekcie powstał system, w którym na każdym szczeblu wojskowej struktury wszyscy żołnierze oraz ich rodziny byli doskonale znani swoim zwierzchnikom i towarzyszom broni. Dezercja w takim układzie okazywała się niemożliwa, co więcej, wojacy Armii Hunanu (bo tak wkrótce zaczęto nazywać tę formację) szli do boju z przekonaniem, że walczą o swoją ojczystą prowincję i żywot najbliższych, co motywowało ich do walki, podobnie jak niezwykle wysoki żołd i nagrody pieniężne przyznawane za osiągnięcia na polach bitew. Tych zaś miało być w przyszłości wiele, bo żołnierzy Zenga czekał dziewięcioletni szlak bojowy, w trakcie którego, oczyściwszy z wrogów swą małą ojczyznę, opuścili jej granice i udali do sąsiednich prowincji, ostatecznie stając pod murami Nankinu.

Dowódca Armii Hunanu fanatyczny konfucjanista Zeng Guofan stał się nemezis Niebiańskiego Królestwa Wielkiego Pokoju/Źródło: Wikimedia Commons, domena publiczna

Zeng Guofan wodzem był co prawda miernym i często ponosił porażki, a po jednej szczególnie katastrofalnej próbował się nawet utopić, ale jak powiedział o nim jego dawny nauczyciel, potrafił wynajdować ludzi o odpowiednich talentach. Mandaryna cechowało fanatyczne oddanie doktrynie konfucjańskiej, tajpingów  nienawidził, bo wedle niego stanowili największe od dwóch tysięcy lat zagrożenie dla tradycji zapoczątkowanej przez starożytnego mędrca. Prowadzoną wojnę przedstawiał w propagandzie jako apokaliptyczne starcie cywilizacji – dobrego konfucjanizmu i złego chrześcijaństwa. W imię obrony ideałów Konfucjusza gotów był na najgorsze zbrodnie. Choć na sztandarach Armii Hunanu widniał napis: Kochaj lud, Zeng bez ogródek głosił, że wszystkie osoby stawiające opór zostaną zniszczone. Gdy 5 sierpnia 1862 roku jego wojska zajęły Anqing, bezlitośnie wyrżnięto 16 000 mieszkańców, którym udało się przetrwać długotrwałe oblężenie miasta i wywołany nim głód. Krwiożerczy mandaryn ustanowił tu swoją główną bazę operacyjną.

W przeciągu niespełna dekady Zeng Gufan stał się najpotężniejszym człowiekiem w Chinach, gubernatorem trzech prowincji i komisarzem wojskowym mającym na swe usługi armię lojalną względem jego osoby, a nie cesarza. U boku  wodza nieustannie uwijali się sekretarze, oficerowie i zwykli dworacy. Przy tym wszystkim jednak kolejne kampanie odcisnęły na nim swe piętno, mimo iż miał zaledwie pięćdziesiąt lat z hakiem, wyglądał już na starca, dręczyła go bezsenność. Zawartość zachowanych do dzisiaj listów wielkiego mandaryna dowodzi, że cierpiał na napady depresji i dręczył go syndrom oszusta. Choć jego wojska odnosiły sukcesy, a na niego spadały kolejne zaszczyty, Zeng czuł się niegodny wyróżnień i  niekompetentny, oczekując nieustannie nadciągającej, jak wierzył, katastrofy.  Stanu psychicznego wodza Armii Hunanu nie poprawiła śmierć dwóch spośród trzech walczących pod jego komendą braci.

Dzień sądu

Wiosną 1862 roku oddziały lojalistów zaczęły oblężenie Nankinu. Pętla wokół stolicy Niebiańskie Królestwa Wielkiego Pokoju powoli się zaciskała wraz z przybywaniem kolejnych posiłków dla najeźdźców. W końcu w roku 1864  miasto zostało całkowicie odcięte od świata. Zanim do tego doszło, Hong Rengan przedostał się poza obręb jego murów i ruszył na prowincję, by werbować nowych żołnierzy dla armii tajpignów, niestety, chłopi wiedzieli, skąd wieje wiatr i nie zamierzali walczyć za przegraną sprawę.

Z początkiem lata 1864 roku sytuacja oblężonych była już beznadziejna. 1 czerwca zmarł Niebiański Król (wedle jednej z wersji popełnił samobójstwo), a tron odziedziczył jego nastoletni syn, zwany Młodym Monarchą. 19 lipca cesarscy lojaliści przypuścili ostateczny szturm na miasto, dokonując wyrwy w jego murach i wlewając się na ulice. Rozpoczęła się rzeź i rabunek, wszystkie kobiety i dzieci mordowano z zimną krwią, a mężczyzn brano do niewoli, by pomagali dźwigać złupione skarby. Ciało Honga Xiuquana wywleczono z grobu, a fala przemocy rozlała się na okoliczne wsie. Pewna młoda kobieta była świadkiem wymordowania wszystkich członków swojej rodziny przez rozbestwionego żołnierza Armii Hunanu, który następnie ją zgwałcił i wywlókł z domu. Żołdak planował wziąć nieszczęsną do ojczystej prowincji i przemocą poślubić, ale gdy nocowali w lokalnym zajeździe, dziewczyna zabiła śpiącego oprawcę, po czym się powiesiła. Jej historię znamy, bo przed samobójstwem zapisała ją na kartce papieru, którą ukryła w komnacie będącej świadkiem dramatu.

Obydwie strony używały do walki prymitywnych muszkietów, których egzemplarze liczyły sobie od kilkudziesięciu do nawet dwustu lat/ Źródło: Wikimedia Commons, domena publiczna

Na Zenga Guofana spadł kolejny zaszczyt, bo Pekin uczynił go teraz generalnym gubernatorem prowincji Liangjiang, której stolicą było zdobyte przezeń miasto. Spokoju nie dawał mu tylko los niedobitków tajpingów, a zwłaszcza najważniejszych z nich: Młodego Monarchy, który umknął z Nankinu w trakcie trwania rzezi i przyczajonego na prowincji Hong Rengana. Rozpoczęło się bezlitosne polowanie i choć uciekający kluczyli, by zmylić pościg, nie mogli umykać wiecznie. 9 października w ręce cesarskich siepaczy wpadł Król Tarcza, a 25 października złapano nastoletniego syna Niebiańskiego Króla. Chłopaka stracono 18 listopada, zaś jego wuj w pięć dni później został żywcem pocięty na kawałki w czasie publicznej egzekucji w Nanchangu.

Powstanie tajpingów dobiegło końca, choć niedobitki rebelii miały jeszcze siać niepokoje aż do lat 70. XIX wieku. Rozpoczął się dynamiczny proces odbudowy spustoszonego południa, znany jako restauracja Tongzhi. Mandarynów, którzy u boku Zhanga zniszczyli Niebiańskie Królestwo Wielkiego Pokoju, czekała świetna przyszłość, dwudziestu siedmiu spośród nich zostało prędzej lub później gubernatorami prowincji.

A do małej wioski Cuiheng w Guangdongu powrócił sterany walkami weteran powstańczej armii, który później przez długie lata lubił siadać pod starym drzewem i opowiadać o młodszym bracie Jezusa oraz  swoich wojennych przewagach w jego służbie. Wśród słuchającej tych opowieści z szeroko otwartymi oczyma dziatwy znajdował się chłopiec imieniem Sun Wen. Tak bardzo fascynowała go postać  Hong Xiuquana i tyle o niej nieustannie mówił, że w końcu  nazwisko to przylgnęło doń w formie ksywki. W przyszłości, której nikt z żartujących z dziecinnego afektu Suna nie mógł przewidzieć,  już jako dorosły mężczyzna ponownie rozpalić miał on pochodnię oporu przeciw mandżurskiej dynastii brutalnie wytrąconą z ręki jego idola. Chłopcem, który na razie przysłuchiwał się bajaniom siedzącego pod drzewem starca, był bowiem  nie kto inny, jak późniejszy przywódca chińskiego ruchu rewolucyjnego i pierwszy prezydent Republiki Chińskiej – doktor Sun Yatsen.