Migiem do Japonii. Jak radziecki pilot uciekł ze swojego kraju?

Radziecki pilot uciekł supertajnym myśliwcem do Japonii. Tam MiG trafił w ręce Amerykanów. Czy pilot był agentem CIA, czy raczej marzył o wolności? A może po prostu świetnie kalkulował?
Migiem do Japonii. Jak radziecki pilot uciekł ze swojego kraju?

Rankiem 6 września 1976 roku władze ZSRR zelektryzowała alarmująca informacja. Zniknęła radziecka superbroń: MiG-25P. Około godz. 7 ten najnowszy myśliwiec przechwytujący wystartował z lotniska Sokołówka. Miał wykonać rutynowy lot ćwiczebny, ale po wejściu na przewidywaną wysokość nagle ostro zanurkował i zniknął z radarów. Maszynę z numerem pokładowym 31 pilotował doświadczony starszy lejtnant Wiktor Bielenko.

AFERA W JAPONII

Władze początkowo zareagowały spokojnie. „To przecież lotnictwo, tu czasami awarie się zdarzają, pilot pewnie katapultował się, więc wyślijcie śmigłowce na jego poszukiwanie” – skwitował wydarzenie znajdujący się wówczas z inspekcją we Władywostoku marszałek lotnictwa Jewgenij Sawicki.

Prawdziwe zamieszanie zaczęło się kilka godzin później, kiedy na antenach radiowych i telewizyjnych całego świata podano wiadomość, że MiG wylądował… na japońskiej wyspie Hokkaido! Wylądował zresztą „po hajdamacku”, o mały włos nie powodując katastrofy pasażerskiego Boeinga 727. Bielenko nie trafił w początek pasa startowego i zabrakło mu miejsca do wyhamowania. W efekcie ugrzązł na żwirowym odcinku bezpieczeństwa. Jakby tego było mało, pilot zachowywał się mało elegancko – coś krzyczał w niezrozumiałym dla Japończyków języku (jak się później okazało, był to wyjątkowo kiepski angielski), groził pistoletem dziennikarzom, którzy ruszyli fotografować i filmować sensacyjne wydarzenie, a nawet oddał kilka ostrzegawczych strzałów w powietrze.

Kiedy udało się jakoś porozumieć z pilotem, zażądał okrycia samolotu plandekami oraz spotkania z konsulem. Nie było jednak jasne, z jakim konkretnie! Dlatego strona radziecka starała się przekonać cały świat, że chodziło o radzieckiego. Strona japońska natomiast utrzymywała, że amerykańskiego. W końcu policja opanowała sytuację: rozbrajając pilota, zakuwając go w kajdanki i z workiem na głowie pakując do samochodu. Ten odjechał w nieznanym kierunku.

AWARYJNA WERSJA MOSKWY

Po tym, jak relacje z miejsca wydarzenia obiegły media całego świata, Kreml nie mógł już zamieść sprawy pod dywan. Moskwa natychmiast wystąpiła ze sprzeciwem wobec przetrzymywania w Japonii pilota – który jej zdaniem dokonał awaryjnego lądowania – oraz jego samolotu, którego zaawansowana konstrukcja objęta była tajemnicą. W radzieckiej telewizji pokazano matkę pilota (choć Bielenko nie widywał się z nią od kilkunastu lat) i jego żonę, które nawoływały władze japońskie do natychmiastowego zwrócenia im kochanego syna i męża.

Tokio miało twardy orzech do zgryzienia. Z jednej strony skandal międzynarodowy i zatargi z potężnym sąsiadem nie były Japończykom do niczego potrzebne. Z drugiej Waszyngton „opiekujący się” Japonią od czasów jej kapitulacji w II wojnie światowej wyraził życzenie, by zatrzymać samolot na co najmniej miesiąc. W takiej sytuacji władze japońskie podjęły iście salomonową decyzję. Pilotowi wy-toczyły sprawę karną z racji nielegalnego przekroczenia granicy, przewiezienia materiałów wybuchowych oraz posiadania i użycia broni palnej. Samolot natomiast zabezpieczyły jako dowód rzeczowy w sprawie. Zdemontowano go i zapakowano do amerykańskiego transportowca S-5A Galaxy, który dostarczył go do bazy wojskowej Hyakuri, leżącej 80 km od Tokio. Na wszelki wypadek nietypowy lot eskortowało aż czternaście japońskich myśliwców.

Nic dziwnego, bo był to niesamowity łup. MiG-25 (Foxbat wedle nazewnictwa NATO) był maszyną bardzo nowoczesną i groźną. Pod względem pułapu i prędkości nie mógł z nim konkurować żaden ówczesny myśliwiec przechwytujący. Co więcej, jego uzbrojenie rakietowe pozwalało zwalczać nawet obiekty znajdujące się w tzw. bliskim kosmosie.

Zagrażał więc nie tylko lotom amerykańskich samolotów zwiadowczych nad sowieckim terytorium odbywanym na dużej wysokości, lecz także amerykańskiemu programowi „Wojen Gwiezdnych” (SDI, Strategic Defense Initiative), ujawnionym przez Amerykanów w 1983 r., ale rozpoczętym de facto kilka lat wcześniej.

A JEDNAK UCIECZKA

Zaproponowana przez sowiecką propagandę wersja o awaryjnym lądowaniu szybko okazała się bezużyteczna. Już powierzchowna analiza lotu wskazywała, że działania pilota były celowe i dobrze przemyślane. Zejście do minimalnego pułapu (nawet poniżej 200 m) miało na celu ukrycie lotu przed radarami obrony przeciwlotniczej. Po przekroczeniu granicy państwowej ZSRR pilot wzbił się wyżej – na optymalną wysokość lotu. Od lotniska wojskowego w Sokołówce, skąd wystartował Bielenko, do lotniska Hokadate na wyspie Hokkaido jest 620 km w linii prostej. To mniej niż wynosi zasięg bojowy (uwzględniający możliwość powrotu) MiGa-25. Możliwe jednak, że do lotu ćwiczebnego nie zatankowano samolotu do pełna i pilot o tym wiedział. Poza tym Hokadate to najbliższe japońskie cywilne lotnisko dysponujące pasem takiej długości, że MiG-25 w ogóle mógł na nim wylądować. Na rzecz wersji o z góry planowanej ucieczce przemawiał też fakt, że z domu Bielenki zniknęły wszystkie jego dokumenty: poczynając od aktu urodzenia, a kończąc na dyplomie i świadectwach kwalifikacyjnych.

Moskwa nie miała więc wyjścia i w końcu przyznała, że Bielenko dokonał aktu dezercji, uprowadzając przy okazji najnowszy supertajny samolot. Naturalnie okrzyknięto pilota zdrajcą. Pojawiła się hipoteza, że Bielenko został zwerbowany przez amerykański wywiad jeszcze podczas nauki w Armawirskiej Szkole Lotnictwa Wojskowego (na Kaukazie) i jego ucieczkę z góry zaplanowano. Taka wersja była rozpatrywana przez KGB, jednak niezbitych dowodów nie znaleziono. Nie można bowiem uznać za obciążające, że Bielenko był pilnym kadetem, dobrze się uczył i interesował się dostępnymi w czytelni szkoły zastrzeżonymi dokumentami i publikacjami.

SPRYTNY PLAN

Najbardziej wiarygodna pozostaje więc wersja o ucieczce na własną rękę. Dobrze wpisuje się w to również fakt, że Bielenko trafił na Daleki Wschód z Kaukazu niejako na własne życzenie. Wywołał bowiem skandal, ujawniając, że jego dowództwo nadużywa alkoholu. Dla nikogo nie było tajemnicą, że oficerowie Armii Radzieckiej nie wylewają za kołnierz – tym bardziej w lotnictwie, gdzie praktycznie nieograniczone ilości używanego w systemach przeciwoblodzeniowych spirytusu znajdowały się dosłownie w zasięgu ręki. Nikt jednak nigdy na to nie narzekał. Możliwe więc, że i skandal, i żądanie przeniesienia na Daleki Wschód, niedaleko Japonii, były częścią planu ucieczki.

Czemuż jednak Bielenko, chcąc uciec za granicę, nie zrobił tego podczas swej służby w Stawropolu? Przecież odległość do najbliższych lotnisk Turcji, członka NATO, jest jeszcze krótsza i wynosi zaledwie 400 km? Odpowiedź okazuje się prosta. Z jaką kartą przetargową uciekałby Bielenko do Turcji? Ze starym, nikogo w zasadzie już nieinteresującym samolotem szkoleniowym? I co dalej? „Przepustką” Bielenki do nowego życia mógł być tylko nowy utajniony dotąd samolot, którym Amerykanie chętnie by się zainteresowali i za jego dostarczenie udzielili pilotowi sowitego wynagrodzenia. A taką maszynę można było podwędzić jedynie z przygranicznych jednostek wojskowych, znajdujących się w strategicznych miejscach. Daleki Wschód był idealny.

Niewykluczone, że nawet szopka z wymachiwaniem bronią na lotnisku to dobrze przemyślane zagranie. Bielenko musiał zdawać sobie sprawę, że Amerykanom jest potrzebny samolot, on sam zaś – już znacznie mniej. Wywołując sensacyjną scenę przed kamerami, Bielenko zabezpieczył się, że po przekazaniu samolotu on sam nie przepadnie w tajemniczych okolicznościach. Stało się wręcz przeciwnie: ostatecznie Amerykanie przyznali mu azyl polityczny i wywieźli do USA. Dodajmy, że już po rozpadzie ZSRR żona lotnika Ludmiła w wywiadzie dla gazety „Komsomolskaja Prawda” powiedziała, że od momentu odlotu do Japonii jej mąż nigdy nie podjął żadnej próby skontaktowania się ani z nią, ani z ich synem.

SPRAWDZONY CO DO ŚRUBKI

„Supertajny” MiG wrócił do ZSRR dopiero 12 listopada 1976 r., czyli po upływie ponad 2 miesięcy. Został zwrócony w 13 kontenerach, rozłożony niemalże do ostatniej śrubki. Amerykanie sprawdzili wszystko: od składu użytych w konstrukcji stopów po elektronikę. Pechowy samolot nie powrócił już do czynnej służby. Został przekazany do szkoły lotniczej w mieście Daugavpils (Łotwa), a w końcu lat 80. wycofany ze służby i rozebrany na pamiątki. Po tym, jak dostał się w ręce Amerykanów, model MiG-25 przestał być asem w rękawie Moskwy. Dlatego zniesiono na niego ograniczenia eksportowe. W ten sposób Kreml nieco poprawił sobie humor, sprzedając dziesiątki maszyn Egiptowi, Syrii, Irakowi i Indiom. Gorzej, że w ZSRR musiano zmienić cały system rozpoznawania „swój czy obcy” identyfikujący maszyny w przestrzeni powietrznej (rodzaj obszernego zestawu z góry zdefiniowanych pytań i odpowiedzi funkcjonujący na podstawie pewnego algorytmu; wraz z MiG-iem algorytm ten dostał się w ręce Amerykanów), co kosztowało budżet około 2 mld dolarów.

LOSY UCIEKINIERA

Trudno powiedzieć, jakie materialne wynagrodzenie otrzymał od Amerykanów Bielenko. Wiadomo, że w 1980 r. dostał amerykańskie obywatelstwo i został objęty programem ochrony: jego nowe personalia i miejsce zamieszkania utajniono. Wiadomo też, że w 1983 r. włączono go w skład grupy specjalnej CIA pracującej nad odczytaniem rozmów rosyjskich pilotów i dyspozytorów lotu po domniemanym zestrzeleniu nad Sachalinem południowokoreańskiego pasażerskiego Boeinga 747 przez radziecki myśliwiec. Wykładał też w amerykańskiej szkole taktykę walki powietrznej stosowaną przez radzieckich pilotów. Potem przeszedł do pracy w cywilnej branży jako konsultant lokalnych linii lotniczych.

Bielenko ożenił się z Amerykanką, miał z nią trójkę dzieci. Wspólnie z pisarzem Johnem Barronem wydał w1980 r. książkę „MiG Pilot: The Final Escape of Lt. Belenko”. Usprawiedliwiał w niej swój czyn dążeniem do wolności. Jednocześnie zachwycał się wszystkim, co dotyczyło amerykańskiego stylu życia. Już pierwsza wizyta w supermarkecie tak go oczarowała, że aż zaczął podejrzewać Amerykanów o zainscenizowanie otaczającego go dobrobytu. Z kolei pierwszy artykuł spożywczy nabyty tam przez uciekiniera okazał się przez pomyłkę… konserwą dla kotów. Aczkolwiek swoimi walorami smakowymi górował – zdaniem Bielenki – nad radzieckimi mięsnymi konserwami.

Po ucieczce Bielenki pojawiały się w mediach dywagacje na temat zaocznego osądzenia pilota i skazania go na karę śmierci. Okazały się jednak przesadzone. Kolejna plotka dotyczyła tego, że uciekinier zginął w USA w wypadku sfingowanym przez KGB. Także i to okazało się nieprawdą. Bielenko żyje za Atlantykiem do dziś.