Rewolucjonistki w Wersalu. Zbuntowane Paryżanki królowi Francji się nie kłaniały

Czy Ludwik XVI zatwierdził słynną Deklarację Praw Człowieka i Obywatela, kluczowy dokument rewolucji francuskiej, pod naciskiem zbuntowanych paryżanek, które wdarły się do jego pałacu?
Rewolucjonistki w Wersalu. Zbuntowane Paryżanki królowi Francji się nie kłaniały

Francuskie Zgromadzenie Narodowe uchwaliło dokument 26 sierpnia 1789 r. Ludwik XVI podpisał go dopiero nocą 5 października po burzliwym dniu: wcześniej w Wersalu zjawił się tłum zrewoltowanych paryżanek. Kobiety upominały się o żywność dla stolicy oraz zatwierdzenie deklaracji. Nim władca zgodził się z nimi spotkać, minęło prawie pięć godzin. Lecz wyczerpane paryżanki nie straciły zapału i przełamały opór monarchy wobec deklaracji – co barwnie opisał jeden ze świadków: „z sypialni królewskiej wy-szły kobiety ubrane jak przekupki i krzyczały (…) »Ha, tośmy, kurwa, zmusiły drania, żeby zatwierdził«”. Ale czy tak było naprawdę?

ARYSTOKRACI I KOBIETY

Ów cytat pochodzi z zeznań markiza du Palais’a, deputowanego do Zgromadzenia Narodowego (znalazły się w aktach postępowania ws. wydarzeń z 5 października, prowadzonego przez trybunał do spraw karnych). Słowa arystokraty potwierdziło dwóch innych świadków.

Pierwszy z nich, przewodniczący parlamentowi Normandii markiz de Frondeville, twierdził, że „spotkał ich [kobiet] wiele, tak bogato ubranych, że trudno było uwierzyć, by to nędza przywiodła je do Wersalu domagać się – jak mówiły – chleba od Jego Królewskiej Mości, toteż ich żądania nie ograniczyły się do tego”. Przewodniczący słyszał, jak po wyjściu z apartamentów królewskich mówiły: „Dobrze wiedziałyśmy, że zmusimy go do zatwierdzenia”. Jego zdaniem chodziło o deklarację.

Kolejny ze świadków, członek Konstytuanty hrabia de la Châtre, oświadczył, że widział, jak „wyszło ich [kobiet] cztery, w tym jedna bardzo wysoka, która trzymała w ręku jakiś papier, i krzyczała bardzo głoś-no, przeklinając: »Wiedziałyśmy dobrze, że zmusimy go do zatwierdzenia«. Na te słowa wypowiedziane bardzo stanowczo i bardzo głośno podniósł się w pałacu i jego okolicach wielki zgiełk”.

GŁODNY PARYŻ SIĘ BUNTUJE

Tymczasem w Paryżu wzburzenie sięgało zenitu. Gniew rozlewał się po ulicach, a wśród mieszkańców krążyły złowrogie pogłoski. Na przykład, że król za radą swoich zauszników przygotowuje ucieczkę z Wersalu na prowincję, gdzie mógłby zebrać wojska i pomaszerować na Zgromadzenie Narodowe. Podczas patriotycznych manifestacji oraz w rewolucyjnej prasie podkreślało się konieczność uwolnienia władcy spod wpływów złowieszczego otoczenia. Dodatkowo pojawiły się wtedy problemy z zaopatrzeniem. Na jesieni w stolicy, pomimo obfitych zbiorów, ciągle brakowało chleba, a przed piekarniami codziennie dochodziło do krwawych zamieszek. Kłopoty z aprowizacją były skutkiem powstania (tzw. Wielkiej Trwogi), które latem przetoczyło się przez francuską wieś, skłaniając chłopów do magazynowania zboża. Jednak plotki krążące po Paryżu oskarżały arystokratów, że specjalnie wywołali głód, aby stłumić rewolucyjny zapał stołecznego ludu. Choć niektórzy wskazywali odwrotnie, że to buntownicy celowo ograniczają dostawy chleba ze wsi, by kłopoty z zaopatrzeniem podburzyły przeciw królowi pospólstwo.

Na początku października przelała się czara goryczy. Iskrą, która rozpaliła paryżan, okazało się zdeptanie rewolucyjnych trójkolorowych kokard przez królewskich oficerów. Ulice i hale miasta wypełniły nawoływania do marszu na Wersal. Lud żądał chleba, a także zadośćuczynienia za zniszczenie symbolu na-rodowego. Rankiem 5 października kilkaset kobiet zebrało się w okolicach placu Ludwika XV (obecnie plac Concorde). Szybko dołączyli do nich mężczyźni uzbrojeni w piki, szable, żelazne pręty i topory, po czym ten uformowany spontanicznie tłum wyruszył w kierunku Wersalu. 

Rewolucja francuska była domeną mężczyzn, ale październikową manifestację zdominowały kobiety. Liczny ich udział świadczył o tradycyjnym charakterze protestu: głodowym buntom zawsze przewodziły kobiety. Kroczące ku Wersalowi paryżanki, doma-gające się chleba dla rodzin, idealnie wpisy-wały się w ten zwyczajowy scenariusz. Lecz tradycyjny marsz protestacyjny zamienił się w bardziej radykalny, o czym świadczy zachowanie wielu kobiet: ulegając rewolucyjnym nastrojom, założyły trójkolorowe kokardy i wykrzykiwały: „Niech żyje Naród!”.

TUMULT NA OBRADACH

Paryżanki, które wyruszyły na spotkanie z władcą, dotarły do Wersalu około godziny trzeciej po południu. Tam podzieliły się – jedne ruszyły do pokoi królewskich, pozostałe zaś ku Zgromadzeniu Narodowemu, które obradowało w przypałacowej sali do gry w piłkę. Kobiety, próbujące dostać się na audiencję do Ludwika XVI, zostały powstrzymane przez straże. Jednak niewiastom starającym się wedrzeć na obrady Zgromadzenia Narodowego gwardziści nie przeszkodzili.

Na sali delegacja kobieca w chaotycznej przemowie wykrzyczała deputowanym mieszaninę próśb, gróźb i żądań – Paryż głodu-je, lud jest przerażony, chleba brakuje z winy arystokratów, trzeba ukarać gwardzistów bezczeszczących trójkolorową kokardę, a ustawodawcy zamiast pracować nad konstytucją, próżnują… Pretensje paryżanek wywołały oburzenie i natychmiastową reakcję deputowanych. Zaraz uchwalili, że przewodniczący powinien utworzyć delegację, która uda się do króla z żądaniem zapewnienia Paryżowi ziarna i mąki, a także z prośbą o „bezwarunkowe zatwierdzenie” deklaracji i artykułów konstytucyjnych.

LUDWIK CIERPI RAZEM Z LUDEM

Ludwik XVI tymczasem wrócił z polowania i rozpoczął spotkanie z radą królewską. Podczas obrad doradcy sugerowali władcy wyjazd do Rambouillet – rezydencji leżącej 60 km na południe od Paryża. Ale Ludwik stanowczo odrzucił tę propozycję. Nie chciał być postrzegany jako uciekinier. Obawiał się też, że podczas jego nieobecności Zgromadzenie Narodowe obwoła księcia Orleańskiego namiestnikiem generalnym królestwa. Wpływ na decyzję Ludwika miała także informacja z Paryża – za tłumem wyruszyło kilka tysięcy gwardzistów narodowych, którzy mieli zapewnić bezpieczeństwo przebywającej w Wersalu rodzinie królewskiej (a także zmusić deputowanych do głosowania zgodnie z wolą władcy). 

Kiedy u króla kończyło się posiedzenie rady, do sali obrad weszła delegacja Zgromadzenia, której towarzyszyły rozwścieczone kobiety. Na początku nietypowej audiencji głos zabrali deputowani, ale szybko zostali zakrzyczani przez niewiasty. Opowiedziały królowi o niepokojącej sytuacji w stolicy i błagały, aby pomógł miastu. Ludwik spokojnie wysłuchał kobiecych skarg i obiecał, że sprowadzi do Paryża mąkę.

W taki sposób spotkanie z królem opisała Louison Cabry, jedna z uczestniczek audiencji: „Jego Królewska Mość przyjął mnie bardzo życzliwie i wyświadczył mi wiele uprzejmości; że na pokojach królewskich zrobiło mi się słabo, Jego Królewska Mość kazał mi podać wina w wielkim złotym kubku, a także dano mi do wdychania wódek leczniczych, żebym przyszła do siebie”.

Kiedy Cabry gościła w pokojach Ludwika XVI, inne kobiety czekały u bram pałacu, „miotały obelgami wobec królowej i żądały jej głowy, by zanieść ją do Paryża nadzianą na pikę”. Król słyszał te krzyki, zapytał więc Cabry, czy paryżanki chcą zrobić królowej coś złego. Ta zaprzeczyła.

Na audiencję do króla trafiły ostatecznie nie tylko kobiety, które wdarły się na obrady Zgromadzenia, ale i niektóre z wcześniej zatrzymanych przed bramami Wersalu. Opowiadała o tym Marie Rose Bare: „pewien pan ubrany w mundur gwardzisty zabrał cztery kobiety, żeby je zaprowadzić przed oblicze króla, i wśród nich byłam właśnie ja. Poszłyśmy najpierw do pana de Saint-Priest, a następnie do Jego Królewskiej Mości, którego poprosiłyśmy o chleb”.

Potraktowane zostały uprzejmie: „Jego Królewska Mość odpowiedział nam, że cierpi co najmniej tak samo jak my, wiedząc, że nam brakuje chleba; i że jak mógł, tak troszczył się o to, byśmy, my kobiety, nie doznawały głodu; w odpowiedzi królowi błagałyśmy, żeby zechciał przydać straż konwojom mąki przeznaczonym do zaprowiantowania Paryża, bo wedle tego, co nam powiedziano przy moście Sevres […] z siedemdziesięciu wozów przeznaczonych dla Paryża tylko dwa dotarły do miasta; król nam obiecał, że każe eskortować mąkę, i [powiedział], że gdyby to zależało tylko od niego, miałybyśmy chlebn atychmiast”. Wdzięczne kobiety, wracając, zaczęły krzyczeć na dziedzińcach pałacu: „Niech żyje król!”.

PODEJRZENIA I WYZWISKA

Delegatki nie zostały dobrze przyjęte przez zebrane przed bramami współtowarzyszki. Oczekujące odniosły się do nich z wrogością i niechęcią. Cabry opowiada, że została potraktowana kopniakami i oskarżona o sprzedanie się królowi: „Zarzuciły mi na szyję podwiązkę, żeby mnie powiesić na latarni […], bez pomocy kilku gwardzistów królewskich oraz innych zacnych osób, które przyszły mi z pomocą i mnie uratowały, straciłabym życie”. Cabry doskonale znała swoje niedoszłe oprawczynie: „Gruba Louison, która sprzedaje ryby i kraby na targu Świętego Pawła, a także Rosalie, co wtedy też targowała rybami na tym samym targu”. Uczestniczki delegacji, aby powstrzymać rozwścieczone współtowarzyszki i ratować życie, wywróciły kieszenie, pokazując, że nie dostały od króla ani grosza. Ale i to nie przekonało pozostałych – żądały papierów potwierdzających zobowiązania Ludwika wobec Paryża, podpisanych ręką samego władcy.

Nie było innego wyjścia – kobiety biorące udział w audiencji u Ludwika musiały wrócić do pałacu, aby uzyskać od króla pisemne potwierdzenie decyzji o zaprowiantowaniu Paryża. Władca podpisał dokumenty gwarantujące stolicy dostawy chleba, jak i poświadczył, że członkinie deputacji nie otrzymały od niego żadnych pieniędzy. Mając w rękach cenne papiery, kobiety ruszyły do wyczekujących towarzyszek. Ale nim dotarły przed bramy Wersalu, musiały przedrzeć się przez zatłoczone korytarze pałacu pełne ciekawskich dworzan. I to wtedy Cabry wypowiedziała wspominane na początku słowa: „Ha, tośmy, kurwa, zmusiły drania, żeby zatwierdził”.

Nie odnosiły się jednak do Deklaracji Praw Człowieka i Obywatela – jak wydawało się du Palais’owi – ale do potwierdzenia zaprowiantowania stolicy! Kobiety nie mogły bowiem zmusić króla do podpisana deklaracji z prozaicznego powodu: podczas audiencji u Ludwika nie rozmawiano w ogóle o tej sprawie. Oczywiście, delegacja ze Zgromadzenia miała zagwarantować Paryżowi chleb i „bezwarunkowe zatwierdzenie” przez króla deklaracji i artykułów konstytucyjnych. Deputowani uważali jednak, że nie da się dyskutować z monarchą o sprawie konstytucji przy udziale „kobiet na chybił trafił wybranych z tłumu”. Dlatego w towarzystwie paryżanek przedłożyli Ludwikowi tylko najbardziej palący problem, czyli kwestię zaprowiantowania Paryża, byle jak najszybciej uspokoić tłum, a także zapobiec zamieszkom w stolicy.

Dla członków Zgromadzenia zrozpaczone kobiety były więc zaledwie narzędziem w walce politycznej – nie wyobrażali sobie, że mogą wspólnie z nimi dyskutować o sprawach – w ich mniemaniu – kluczowych dla losów królestwa. Ale przecież i same paryżanki podnosiły wyłącznie sprawę zaopatrzenia miasta w żywność. Zwyczajnie nie orientowały się w sprawach „bezwarunkowego zatwierdzenia” i nie chciały tykać spraw konstytucyjnych.

DWÓR PLOTKUJE

Po załatwieniu swoich spraw kobiety opuściły pałac i ruszyły do Paryża, aby prze-kazać merowi dokumenty poświadczające rozkaz króla o natychmiastowym zaopatrzeniu stolicy w żywność, a zwłaszcza w mąkę i chleb. Tymczasem u Ludwika zostali deputowani ze Zgromadzenia i dopiero wówczas rozpoczęto dyskusje o konstytucji. Jednak plotka przekazana nam przez du Palais’a zaczynała już żyć własnym życiem. Kobiety zmusiły króla do podpisania deklaracji, a teraz władca ustala tylko z członkami Zgromadzenia, jak ogłosić swoją decyzję – taka pogłoska krążyła po korytarzach Wersalu.

Rozpowszechniał ją tłum dworzan, którzy zebrali się przed pokojami królewskimi podczas audiencji. Na poszukujących nieustannie sensacji mieszkańcach pałacu największe wrażenie zrobił ferment panujący u drzwi władcy. Najpierw kobiety i deputowani weszli razem do króla. Następnie kobiety wyszły same, wykrzykując jakieś słowa. A pół godziny później te same kobiety wróciły, weszły do króla i znów wyszły, tym razem z jakimiś papierami w ręku. I właśnie to zamieszanie zrodziło plotkę.

Pogłoska, która rozpowszechniała się w Wersalu, była wymierzona we wszystkich zainteresowanych: atakowała kobiety, króla, Zgromadzenie i artykuły konstytucyjne. Jeśli bowiem delegacja przybyła, aby zmusić króla do podpisania deklaracji, to cały protest domagających się chleba był tylko ukartowaną intrygą, za którą kryli się rewolucjoniści. A jeśli król działał wyłącznie  pod naciskiem oszalałych kobiet, to jest wyłącznie marionetką motłochu, więc jego decyzje należy unieważnić! Przez całą noc na dworze powstawały jeszcze bardziej fantastyczne podejrzenia i plotki, ale prawda była zupełnie inna… Kiedy po wyjściu kobiet rozpoczęły się prawdziwe negocjacje króla z deputowany-mi, przewodniczący delegacji Zgromadzenia Mounier naciskał, by Ludwik jak najszybciej podpisał deklarację, co poskromi „panoszących się po kraju rewolucjonistów”, którzy podsycają gniew tłumu na władcę przeciwstawiającemu się konstytucji. Szybkie parafowanie deklaracji miało być dla króla najlepszym rozwiązaniem, dającym monarsze szerokie pole manewru. Ludwik jako rzekomy zwolennik nowego porządku mógłby wyjechać w spokoju do innego miasta albo uzyskać od Zgromadzenia poparcie do stłumienia rewolucji. Król się jednak wahał i dopiero po kilku godzinach zdecydował się podpisać. „Zostałem wreszcie wezwany do króla, wy-powiedział słowa: »bezwarunkowe zatwierdzenie« – wspominał Mounier. – Błagałem go, żeby dał mi to na piśmie. Napisał to i wręczył mi”.

Tymczasem podczas oczekiwania na powrót delegatów w Zgromadzeniu rosło zniecierpliwienie. A nerwowość sięgnęła ze-nitu, kiedy nowo przybyły z Paryża tłumacz wdarł się na salę obrad. Nagle pomieszczenie wypełniła masa ludzi, a wokół zapanował chaos. Tak wspominał to Malouet, członek Zgromadzenia: „Widok [był] wielce godny ubolewania […] trybuny i ławy deputowanych zajęte przez bardzo wielką liczbę mężczyzn i kobiet […]; różne obce osoby obrzucały przewodniczącego i deputowanych duchowieństwa obelgami i pogróżkami; przy barierze tłoczył się tłum tych szaleńców, a jeden z nich wznosił nad sobą coś w rodzaju baskijskiego bębna”. Inny deputowany Faydel opowiadał: „Kilka z tych kobiet podeszło do fotela przewodniczącego, inne otoczyły jego fotel […] i zmusiły księdza biskupa Langres oraz kilku deputowanych do przyjęcia ich pocałunków”.

Właśnie w trakcie tego wszechogarniającego chaosu na salę obrad wkroczył Mounier. „Jakież było moje zaskoczenie, kiedy zobaczyłem salę pełną paryskich kobiet i ich towarzyszy. Moje przybycie zdawało się sprawiać im wielką satysfakcję: powiedziały mi, że czekały na mnie bardzo niecierpliwie. Jedna z nich, która zagarnęła była dla siebie fotel przewodniczącego, zechciała ustąpić mi miejsca. Na próżno szukałem wzrokiem deputowanych, zobaczyłem tylko kilku, którzy zostali z ciekawości” – wspominał.

Więc to właśnie egzotyczny tłum okupujący Zgromadzenie pierwszy zapoznał się z dekretem zatwierdzającym deklarację. Po wejściu na salę Mounier odczytał papier  podpisany przez króla: „Zatwierdzam bezwarunkowo artykuły Konstytucji i Deklaracji Praw Człowieka przedstawione mi przez Zgromadzenie Narodowe. 5 października wieczorem. Ludwik”.

Lud wypełniający salę obrad przyjął decyzję władcy oklaskami i poprosił Mouniera o kopię dokumentu. Liczni paryżanie pytali go, „czy podpis króla jest korzystny dla stolicy i czy zapewni wreszcie miastu spokojny byt?”. Mounier kazał przynieść wygłodniałemu tłumowi chleb, wino i serwolatki. Po dostarczeniu jedzenia wśród mężczyzn i kobiet wreszcie zapanował spokój – wszyscy rozsiedli się na ławach i zaczęli wręcz pożerać przyniesione smakołyki. Tymczasem Mounier nakazał bić w dzwony, aby zwołać deputowanych, którzy udali się wcześniej na odpoczynek. Większość członków Zgromadzenia zjawiła się na sali koło północy i wtedy oficjalnie można było ogłosić decyzję Ludwika. Paryżanki uczestniczyły więc w tym historycznym wydarzeniu, ale to nie ich marsz przesądził o zatwierdzeniu Deklaracji Praw Człowieka i Obywatela…