Zawartość M w M, czyli testujemy BMW M240i

Moja wiedza z historii motoryzacji może równać się rentowności inwestycji długoterminowej w m/s Titanic. Mimo to postanowiłem przegrzebać najczarniejsze zakątki sieci, żeby odpowiedzieć sobie na pytanie: po co BMW wypuściło M240i, skoro jest M2?

Próbę znalezienia odpowiedzi na stronach producenta porzuciłem dość szybko. Trafiłem tylko na marketingowe frazesy w rodzaju „geny M” itp. Byłem przekonany, że z pomocą jedynej słusznej przeglądarki, znalezienie odpowiedzi na to pytanie zajmie mi nie więcej czasu niż połowa bloku reklamowego w trakcie powtórek jednego z programów „I ty mógłbyś być szefem kuchni, gdybyś ruszył tyłek sprzed telewizora”. Przyznaję się do porażki. Nie znalazłem prostej odpowiedzi nawet i po trzech blokach. Za to nastąpił nieoczekiwany zwrot akcji. Przed powyższym – mówiąc po orkowemu – „riserczem” i przed pierwszą jazdą w głowie kołatała się myśl, że jednak fajniej byłoby, gdyby to był M2 w kolorze „Long Beach Blau”. No nie dość, że z gęby trochę ładniejszy, to jakoś więcej M w M. I nie jakieś tam “geny M”, tylko taki pełnoprawny, z rodowodem.

Fot. Robert Wiertlewski / nakrzywylej.wordpress.com


Fot. Robert Wiertlewski / nakrzywylej.wordpress.com

Teraz jestem w stanie wymienić co najmniej trzy powody, dlaczego M240i może być lepszym wyborem w Polsce:

1. Można kupić go z napędem xDrive. Wiem, że wielu stwierdzi, że napęd 4×4 jest dla mięczaków, ale dzięki temu mogliśmy spokojnie pośmigać po stołecznych drogach, które (z powodu śniegów i mrozów) miały gorszą przyczepność i nie pomagał nawet osadzający się smog. A przecież nie jest to w naszej prawie podsyberyjskiej strefie klimatycznej coś szczególnego. Dzięki xDrive, można się zapomnieć.


2. Jest około 50 tysięcy tańszy, choć ten argument jest dość łatwy do zbicia. Bo jak dodamy xDrive, i automat, i skóry, i drewno, i trochę multimediów, to jesteśmy w stanie dojść do 260 tysięcy złotych polskich, czyli do ceny M2.


3. M240i nie ustępuje osiągami M2, a czasami nawet jest lepsze (np. w sprincie powyżej 100 km/godz.).

Pewnie znalazłoby się jeszcze kilka argumentów, jak choćby to, że M240i można skonfigurować w wersji cabrio (ale patrz punkt 1), jest dostępny od ręki (do M2, przynajmniej na początku, ustawiła się kolejka). Oprócz tego plotki głoszą, że przy M240i można wynegocjować jakiś rabat, co przy M2 jest (w każdym razie było) niemożliwe.

Mały, skromny, z dużym sercem

Tym razem nie będę narzekał na gabaryty auta. Mogłem empirycznie potwierdzić oczywistą oczywistość: BMW serii 2, w wersji coupé, to nieduże auto miejskie. W to mi graj. Co prawda, o tylnej kanapie można zapomnieć (chyba że mamy niezbyt dużego kierowcę wiozącego z tyłu niezbyt dużego człowieka), ale dla dwóch osób jako auto miejskie zupełnie wystarcza. Bagażnik po rozłożeniu foteli daje 390 litrów, więc w razie pilnej potrzeby coś tam da się przewieźć.


Fot. Robert Wiertlewski / nakrzywylej.wordpress.com

Z pewnością nie jest to samochód dla szukających przedłużacza. Nie rzuca się w oczy, przynajmniej do momentu wciśnięcia gazu i oddalenia się z dużą prędkością od pozostałych uczestników ruchu. Biały kolor karoserii tylko pogłębiał wrażenie (pozornej) skromności.

Sama jazda utwierdziła mnie w przekonaniu, że nie sprawdziłbym się w zawodzie „objeżdżacz aut”, bo kolejny raz mi się podoba i jeśli miałbym się przyczepić, to tylko na siłę. Samochód w środku ma wszystko to, czego oczekujemy od wersji usportowionej, czyli niewiele. Przyjemna sportowa kierownica (mimo że znana mi z innych samochodów, przez efekt skali wydaje się w tym modelu większa niż w innych, nawet mogłaby być trochę mniejsza), wygodne skórzane fotele i proste wnętrze. Oczywiście w środku znajdziemy większość popularnych udogodnień, ale liczba przycisków nie przytłacza przy pierwszym kontakcie. Po Audi A5 wydał się wręcz surowy.

Fot. Robert Wiertlewski / nakrzywylej.wordpress.com

Nawet po włączeniu silnika samochód ukrywa swoje „sportowe geny M”. Kabina jest dobrze wyciszona, inżynierom BMW udało się też zminimalizować przenoszenie drgań. Początkowo trudno uwierzyć, że pod maską mamy 340 KM. Oczywiście wystarczy wcisnąć gaz, żeby w końcu usłyszeć to przyjemne mruczenie, na które czekaliśmy.

Prowadzenie M240i dostarcza tego, czego obiecują nam marketingowcy BMW: wiele radości. Co prawda przy niższych obrotach wydaje się zbierać wolniej, ale sekundę później „ma tę moc”. 4,4 sekundy do setki! Przy napędzie xDrive i włączonych systemach kontroli trakcji nie wymaga od nas szczególnych umiejętności. Dzięki dodatkowym zegarom w trybie sportowym możemy obserwować, z jakiej części mocy silnika obecnie korzystamy. Możemy też włączyć tryb SPORT+ i wyłączyć kontrolę trakcji. Co kto lubi.

Fot. Robert Wiertlewski / nakrzywylej.wordpress.com

Co ciekawe, nawet przy większych prędkościach w samochodzie jest dość cicho (np. w porównaniu z i8). Szczęśliwie kierowca nie został pozbawiony przyjemności słuchania mruczenia silnika.

Jeździłbym


Fot. Robert Wiertlewski / nakrzywylej.wordpress.com

Często w podsumowaniu piszę, że to wspaniały samochód, ale nie dla mnie, bo za duży, zbyt luksusowy… Tutaj właściwie jestem w stanie wyłuszczyć tylko jedną wadę: za drogi. Jeśli chodzi o całą resztę brałbym ślepo. Rozmiary w mieście nie sprawią problemów. Duży silnik dostarcza przyjemności. Sprawdziłby się też od czasu do czasu w dłuższej trasie. Dzięki temu, że kabina jest nieźle wyciszona i mamy wszystkie bajery, da radę w użytkowaniu jako auto do jazdy codziennej, jako kompan w walce z prozą życia. #wieszcztakbardzo

Mały bonus znaleziony na YouTube, do posłuchania/popatrzenia: